[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy twój by- H mąż był męskimszowinistą?Gdy długo nie odpowiadała, zerknął na nią.Zauważył, że pobladła.- Do licha, znów powiedziałem coś głupiego! - Nienawidził myśli, że mógł jązranić, choćby i nieświadomie.ByłaSR taka delikatna, uczciwa i pełna rezerwy.Może miała ku temu powody?Dotknęła rękawa jego koszuli.- Nie przejmuj się.Jestem twarda, pamiętasz?Skinął głową.Podobał mu się sposób, w jaki go dotknęła.To oznaczało, żewcale nie była zła i nie zranił jej dotkliwie.Cymbał z niego! Nie powinien wtrącać się w sprawy, których nie rozumiał,czyli w jej przeszłość.Rozstanie z mężem musiało być dla niej bolesne.- Jo, zrobimy sobie piknik.Wziąłem jedzenie.Czy mogłabyś udawać, żejesteś Simone? - Zauważył na jej twarzy grymas bólu.- Och, to głupi pomysł.Zapomnijmy o tym.Będziemy sobą.Ja i ty.-Jestem pod wrażeniem, że zadałeś sobie tyle trudu i wziąłeś wolny dzień.-Spojrzała na kosz piknikowy.- Ciekawe, co tam masz?- Nie podniecaj się.Robiłem zakupy z myślą o Simone.- Nie uważasz, że ja także potrafię docenić wykwintne potrawy? -Wyprostowała ramiona i uniosła podbródek.%7łartowała? Czy może znów ją obraził?- Och, nie to miałem na myśli.Po prostu ludzie mają różne gusta dotyczącejedzenia, napojów czy rozrywek.- Zabrzmiało to idiotycznie.Dlaczego wtowarzystwie Jo robił tyle nietaktów? Przecież ona go w pełni akceptowała.Takawłaśnie była ich znajomość.- Przypadkiem nie wziąłeś dla mnie żadnych sandwiczy?- Uniosła brwi.- Co zaplanowałeś dla mnie, mój bohaterze?- spytała, udatnie naśladując Simone.Nie mógł powstrzymać uśmiechu.- Skąd znasz to powiedzonko?- Przeczytałam kartkę, którą ci przysłała.- Nie powinnaś czytać cudzej korespondencji.- Zaaresztujesz mnie? - Mrugnęła do niego.SR - Nie, za to zabiorę cię na piknik nad jezioro.Zabrałem nawet koc, żebyś sobienie zabrudziła ubrania.- Trzeba jeszcze dojść do koca.- Przeniosę cię.- Jakie to miłe!-I będę cię karmił palcami.- Ale najpierw je umyjesz? - Chwyciła jego rękę i dokładnie przyjrzała siępaznokciom.Poczuł, jak od jej dłoni rozlewa się ciepło i wędruje w górę po jego ramieniu.- Daj spokój.- Wyrwał dłoń i położył ją na kierownicy.- Gdy już nakarmisz ją kawiorem i innymi delikatesami, co dalej?- Myślisz, że ona lubi kawior?- Nie wiem, to twoja narzeczona.- Nie zapomnieć, kawior - mruknął.- Po lunchu pójdzie- mr na długi,romantyczny spacer wzdłuż wybrzeża.Będzie- mr się trzymać za ręce irozmawiać, jak przypuszczam.- Przypuszczam.- Nienawidzę tych ckliwych opowieści.Zachichotała.- Jeśli nie lubisz ckliwości to o czym zazwyczaj rozmawiacie?- O tym, jak mam zostać biznesmenem, który odniesie sukces.I o jej ostatnichpromocjach reklamowych.- Bardzo romantyczne tematy.- Znów mi dogryzasz.- Przepraszam.Prawdę mówiąc, Josie nie potrafiła się powstrzymać.Brett był ślepy.Myślała,że może żarty poskutkują i zrozumie, że narzeczeni powinni rozmawiać o czymSR innym niż biznes czy zobowiązania towarzyskie.Powinni dzielić się swoimimarzeniami i obawami.Zagryzając wargę, wyjrzała przez okno.Ani razu nie powiedziała Dannyemuo bajkach, które potajemnie pisała.%7ładne tam księżniczki w wieżach i rycerze,były bardzo współczesne.Wyrażała w nich swoją wiarę i nadzieję w ludzkość.Nie powiedziała o tym Dannyemu, ponieważ zabrzmiałoby to ckliwie inaiwnie.A poza tym jej życie koncentrowało się na byciu panią Matthews, którauczęszcza na biznesowe kolacje i imprezy charytatywne.Dopasowywanie się do środowiska, w którym, czuła to instynktownie, nigdynie powinna była zaistnieć, zajmowało jej mnóstwo energii.Uśmiechając się iprowadząc konwencjonalne rozmowy, rozmyślała o swojej ostatniej bajce.Jejuśmiech był wymuszony, a rozmowa sztuczna.Tylko pustka w sercu była jaknajbardziej prawdziwa.Brett skręcił w Gilson Park i wolno jechał długą, krętą drogą.W końcu znalazłparking z widokiem na Lake Michigan.- Zapomniałam już, że tak tu pięknie.- Romantycznie, nie sądzisz? - Szukał wzrokiem jej aprobaty.- Bardzo romantycznie.- Spojrzała w jego oczy koloru akwamaryny.Czasamiprzez te oczy mogła zajrzeć do jego dobrego serca.Innym razem dostrzegała ból.Taki, że aż zapierało dech.- Czy powinienem ją pocałować? - Wyciągnął ramię na oparciu fotela.Prawiedotykał jej szyi.Na jej skórze wystąpiła gęsia skórka.- Jo?- Co.? - Serce mocno waliło jej w piersi.- Zanim wysiądziemy z samochodu.czy powinienem ją pocałować?Nie! Tak! Przecież chodzi mu o Simone.Głupia! Ale przecież to ona, Jo, tusiedzi.Czy naprawdę ją pocałuje w zastępstwie Simone?Wpadła w panikę i raptownie otworzyła drzwi.SR -Będę musiała to przemyśleć - zawołała przez ramię.Wzięła głęboki oddech ipopatrzyła na jezioro i port.Ta cała sprawa była szaleństwem.Nie powinna takcholernie się denerwować.Brett wyobrażał sobie, że to Simone siedzi z nim wsamochodzie, że razem jedzą śniadanie, że się całują.Jo była tylko dublerką.- Mam sam zanieść to wszystko? - Usiłował wziąć koszyk piknikowy, kocoraz butelkę wina.- Pomogę ci.- Przeszła naokoło samochodu i wzięła koc oraz wino.- Dokądteraz, szefie?- Tam jest ładne miejsce pod drzewami.Trochę cienia nie zaszkodzi.Mocny makijaż Simone przynajmniej się nie rozmaże, pomyślała zgryzliwie.Przeszli przez porośnięty wysoką trawą kawałek plaży i dotarli do wybranegomiejsca.Brett odstawił koszyk, wyjął jej z ręki koc i go rozłożył.- Co o tym myślisz?- Bardzo miło.- Zrzuciła z nóg tenisówki i usiadła.- Tylko miło? - Zaczął otwierać butelkę.- To odpowiednie słowo.- Osłoniła oczy przed słońcem.- Co to za wino?- Drogie - odpowiedział, tak jakby to miało wystarczyć.- Czy ona lubi białe wino?- Tak myślę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •