[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piecze mnie dłoń.Na policzku Janet nagle pojawia się biała plama, wielkości mojejdłoni.Patrzę, jak nabiega czerwienią.Dotyka twarzy.- Nic się nie stało, Keith.Wiem, jak się czujesz.Wiem, jak to wszystko wygląda.Potąd już mamy tego ciągłego płynięcia pod prąd.Widzę ją, jak stąpa w powietrzu.- Musisz stąd uciekać - mówię przez ten obraz.- Naprawdę powinnaś posiedziećwięcej na uczelni, załatwię ci jakieś tymczasowe lokum, póki nie dojdziesz do siebie.- Ciii.- Przytyka mi palec do ust, prowadzi mnie korytarzem.- Nic mi nie będzie,Keith.I tobie też.Wierz mi.Wszystko będzie dobrze.Sięga przeze mnie i otwiera drzwi.- Kocham cię - wypalam.Uśmiecha się, jakby z wyrozumiałością.- %7łegnaj, Keith.Zostawia mnie tam i rusza korytarzem.Z miejsca, gdzie stoję, widzę kawałek salonu,widzę, jak obraca się twarzą do okna.Auna dalekich pożarów barwi jej twarz męczeństwem.Ciągle się uśmiecha.Mija pięć minut.Dziesięć.Może ona nie jest świadoma tego, żenadal tu jestem, może już o mnie zapomniała.W końcu, gdy naprawdę odwracam się do wyjścia, odzywa się.Odwracam głowę, lecz jej wzrok wciąż jest skupiony na odległych ruinach, a słowa nie są adresowane do mnie.Wydaje mi się że mówi:-.i cóż za bestia.- A potem jeszcze coś, zbyt cicho, żeby rozróżnić słowa.***Kiedy wieść rozchodzi się po wydziale, próbuję, bezskutecznie, zejść wszystkim zoczu.Nikt nie zna jej najbliższej rodziny, więc wszyscy wyładowują swoje udawanewspółczucie na mnie.Wygląda na to, że była bardzo lubiana.Nie miałem o tym pojęcia.Iwspółpracownicy, i rywale poklepują mnie po plecach, jakbyśmy byli z nią parą. Zdarzasię , mówią, jakby dzielili się ze mną swoimi nowymi przemyśleniami. To nie twoja wina.Wytrzymuję, ile mogę, potem mówię, że chciałbym pobyć sam.Dobrze, że chociaż to rozumieją; jestem wreszcie wolny, mimo że palce mnie pieką odnagłego zderzenia ciała ze szkłem.Nurkuję w okular mikroskopu, w dół, do prawdziwegoświata.Kiedyś byłem w tym dużo lepszy niż wszyscy.Tyle czasu spędzałem na dolemikroskopowego obiektywu, z nosem utkwionym w kwantowym interfejsie, akceptującnieoznaczoności, od których większość ludzi dostałaby świra.Ale wcale się tam na doledobrze nie czuję.Nigdy tak nie było.Po prostu świat zewnętrzny przeraża mnie jeszczebardziej.Tam zdarzają się rzeczy, których nie da się cofnąć.Janet odeszła na zawsze.Już nigdyjej nie zobaczę.Na dole by się to nie zdarzyło.Na dole nic nie jest niemożliwe.Janet jest równie żywa, jak i martwa; coś zmieniłem inic nie zmieniłem; rodzice rodzą dzieci, potwory, jedne i drugie oraz nic.Istnieje wszystko,co potencjalnie może istnieć.Na dole wszystkie opcje stoją przede mną otworem, unosząc sięna fali prawdopodobieństwa.Dopóki będę mieć oczy zamknięte.Od tłumaczaW opowiadanie wplecionych jest parę motywów z wiersza Williama Butlera YeatsaDrugie przyjście, przytoczę go więc dla wygody:Kołując coraz szerszą spiralą,Sokół przestaje słyszeć sokolnika;Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze;Czysta anarchia szaleje nad światem, Wzdyma się fala mętna od krwi, wszędzie wokółZatapiając obrzędy dawnej niewinności;Najlepsi tracą wszelka wiarę, a w najgorszychKipi żarliwa i porywcza moc.Tak, objawienie jakieś się przybliża;Tak, Drugie Przyjście chyba się przybliża.Drugie Przyjście! Zaledwie wyrzekłem te słowa,Ogromny obraz rodem ze Spiritus MundiWzrok mój poraża: gdzieś w piaskach pustyniKształt o lwim cielsku i człowieczej głowie,Z okiem jak słońce pustym, bezlitosnym,Dzwiga powolne łapy, a wokoło krążąPustynnych ptaków rozdrażnione cienie.Znów mrok zapada; lecz teraz już wiem,%7łe dwadzieścia stuleci kamiennego snuRozkołysała w koszmar dziecinna kolebka -I cóż za bestia, której czas wreszcie powraca,Pełznie w stronę Betlejem, by tam się narodzić?tłum.Stanisław Barańczak Drugie przyjście Jasmine FitzgeradCo jest na tym obrazku nie tak?Na pierwszy rzut oka prawie nic.Zlady spływającej krwi zgadzają się z pozycjąofiary.%7ładnych rzucających się w oczy rozbryzgów tętniczych; wszystkie ciosy trafiły wbrzuch, krew raczej lała się niż tryskała.I żadnych haseł.Nikt nie nabazgrał na ścianie Chaos,Szatan król ani nawet Elvis żyje.Po prostu kolejne pobojowisko, w kolejnej kuchni, wkolejnej kawalerce, już i tak zagraconej rzeczami stopniowo nagromadzonymi przez dwaludzkie żywoty.Teraz został z nich tylko jeden, miotające się, zakrwawione stworzenie,które, wyprowadzane przez policję, w kółko wykrzykuje swoją mantrę.- Musiałam go ratować musiałam go ratować musiałam go ratować.kolejny dowód na to, że wezwania do domówek są kompletnie do dupy.Dowódpotrzebny zgromadzonej na miejscu policyjnej ekipie jak dziura w moście.Nie uratowała go.Teraz widać jak na dłoni, że już nikt go nie uratuje.Leży pośródwłasnych wnętrzności, krew i limfa spływają pomiędzy płytki z linoleum, krzyżując się ikrzepnąc, same z siebie tworząc od razu na miejscu wykres charakterystyki krzepnięcia krwi.Od czasu do czasu na jego ustach tworzy się i pęka czerwony bąbelek.Każdy, kto tozauważy, udaje, że nic nie widział.Broń? Proszę bardzo: standardowy domowy nóż do steków, śliski od krwi, pełenkrzepnących odcisków palców, leżący dokładnie tam, gdzie go upuściła.Brakuje tylkojednego: motywu.Sąsiedzi mówią, że spokojna była z nich para.On był chory, chorował odmiesięcy.Za wiele nie wychodzili.Nie było żadnych awantur.Bardzo się kochali.Może ona też była chora? Może wykonywała rozkazy jakiegoś guza w mózgu? Amoże to spieprzone porwanie przez obcych, szaroskóre istoty z Dżety II Reticuli wrobiłyniewinną osobę, żeby zatuszować własną niekompetencję? Może to zbiorowa halucynacja inic się tu w ogóle nie stało?A może siła wyższa?***Szybko się za nią zabrali.To jedna z zalet popełniania zabójstwa w godzinach pracy.Zebrali próbki, zeskrobali resztki z ubrania i skóry - na wszelki wypadek, gdyby ktośzakwestionował, czyja to krew.Przeszukali mieszkanie, przesłuchali sąsiadów i rodzinę,ustalili pierwsze powierzchowne dane: Jasmine Fitzgerald, rasy białej, włosy czarne, doktorantka.Z jakiejś Globalnej Ogólnej Teorii Względności, cokolwiek to, kurwa, jest.Rozebrali ją, umyli, odbili od sędziego i wrzucili do Pokoju Przesłuchań nr 1 w DzialePsychiatrii Sądowej.I kogoś tam do niej dali.- Dzień dobry, pani Fitzgerald.Jestem doktor Thomas.Ale jak pani woli po imieniu,to jestem Mill.Spogląda na niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •