[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po półgodzinie byliśmy w Lublinie.Tuwysiadła moja  znajoma.Zanim wysiadła, przesłała pod moim adresem anielskiuśmiech i powiedziała:- Serdecznie panu dziękuję za dobre serce, ale na drugi raz niech pan będziemądrzejszy i mniej skromny.Nic nie odpowiedziałem, bo.zatkało mnie.Nie byłem wcale taki skromny,jak jej się wydawało, a na kolana zaprosiłem nie młodą, ładną dziewczynę, lecznieznaną, stojącą w tłoku kobietę.A co by było, gdybym był  mniej skromny , apasażerka na kolanach okazałaby się paskudną staruchą? Ale naukę na przyszłośćdostałem? Dostałem.Droga powrotna była mniej wygodna.Już z Chełma pociąg wyjeżdżałzatłoczony, a na każdej stacji wsiadało jeszcze wiele osób, wszyscy z naładowanymiworkami lub walizkami.Tu stosowałem inną metodę.Na drogę do Warszawyzaopatrywałem się zawsze w  pół kilo wódki.Do przedziału pchałem się  na duś ,czyli na chama.Wiedziałem, że jeśli otworzę którekolwiek drzwi, usłyszę:  Tu niema miejsca.Znana metoda.W środku ludzie siedzą na ławkach i na workachleżących na podłodze, a w drzwiach stoi dwóch ściśniętych drabów z gębamizakapiorów i na każdej stacji, gdy ktoś otwiera drzwi, mówią:  Nie ma miejsca.Równocześnie tak świdrują oczami amatora wejścia do przedziału, że ten woli szukaćmiejsca w innym wagonie.Mnie oczami nie nastraszyli.Otwieram drzwi, w przejściu ścisk, że nie możnapalca wsadzić.Mimo to wchodzę po stopniach wyżej z zamiarem wejścia do środka.  Nie ma miejsca - mówią równocześnie ci od korkowania.- Dla mnie się jeszcze znajdzie.Jestem szczupły, to się zmieszczę.- Na pewno nie.- A na pewno tak - odpowiadam i pcham się w środek.Jeden odpycha łapami.Złapałem jedną ręką za klapę, a drugą trzymam wkieszeni palta i mówię spokojnie, odpowiednio, po cwaniacku akcentując słowa:- No, te, lebiega, posuń się, bo ja ciebie posunę albo zostaniemy razem - iznów nura w środek.Metoda poskutkowała.%7ładen nie miał ochoty zostawać na peronie i żebybagaż sam jechał do Warszawy; no a ton głosu, akcent i ręka w kieszeni dawały dozrozumienia, że może być nieklawo.Ręka w kieszeni to tylko dla pucu, ale przecieżnie muszę się chwalić, że mam tam tylko chusteczkę do nosa.%7ładen nygus nieuderzy, jeżeli będę wodził mu lewą ręką koło nosa, równocześnie trzymając prawą wkieszeni.Tylko wszystko to trzeba robić na pewniaka, nie wolno się cofać, bo wtedydopiero można dostać po nosie.Okazuje się, że w przedziale jest jeszcze dużo wolnego miejsca.Wszyscypatrzą na mnie wrogo, bo zrobiło się ciaśniej.Pociąg rusza.Kilka minut stojęspokojnie.Gdy inni zaczynają rozmowy, włączam się tu, włączam się tam,przygadam coś jednej i drugiej babce, powiem coś wesołego i koniecznie pieprznego , wszyscy się śmieją i już jest dobrze.Gdy już wiem, czym kto pachnie,wyciągam z kieszeni swoje  pół kilo , odbijam i mówię:- Panie grzeczny, mam trochę płynu.Wypijemy po łyku? Tylko nie mamczym przetrącić.Na to wezwanie poruszyła się gruba handlara siedząca na ławce i za chwilęjuż podaje nam kawał kiełbasy.Wiadomo - należy do doli.Wypijemy we trójkę półzawartości - ale nie puszczam powtórnie butelki tą samą drogą, tylko podaję jąnastępnemu gościowi, który nie spuszcza z wódki oka.- Ayknij pan też troszkę, a resztę dla kolegi - mówię, podając butelkę ipokazując na jeszcze jednego  podchodzącego chłopaka.Już wypili, ale w butelce jest jeszcze łyk wódki.- Paniusiu słodka! To dla pani, za zagrychę! - wołam i wciskam grubejhandlarce butelkę do ręki.Po chwili jeden z poczęstowanych wyciąga z walizki pół literka, które krążypo całym przedziale.Gruba i tym razem dała kawał kiełbasy.Następne pół literka dał znów inny.%7ładen nie chce być gorszy.W przedziale robi się wesoło i gwarno. Pangrzeczny z ospowatą twarzą śpiewa:  Przy kominku , a wszyscy pomagają.Ktośzaśpiewał  Bal na Gnojnej.Ta piosenka jest wszystkim znana, więc cały przedziałśpiewa.Wreszcie towarzystwo powoli się uspokaja i zasypia.Dojeżdżamy doDęblina.Tu najczęściej zabierają towar.Nie przejmuję się, bo jadę luzem.Nic mi niemogą zabrać.Wszyscy w przedziale zdenerwowani.Klną wojnę, Niemców,przedwojenny rząd polski i swoją dolę.Stanąłem przy drzwiach i przez otwarte oknoobserwuję peron.Kilka osób wyskoczyło z bagażami z dworcowego ustępu i pchająsię do wagonów.Z ciemności wyskoczyła jakaś inna grupa i też pędzi do wagonów.Tych Niemcy zagarnęli do budynku stacyjnego, po chwili zatrzymani wyszli na peronjuż bez bagaży.Wreszcie na peronie zrobiło się zupełnie pusto.Pociąg ruszył.W tymmomencie z przejścia obok budynku dworcowego wypadł człowiek i pędzi obokpociągu wołając:- Panowie! Puśćcie mnie, bo mnie zabiją! Puśćcie mnie, bo mnie zabiją!Gonili go dwaj żołnierze niemieccy z pejczami w rękach.Odległość międzynimi wynosiła nie więcej jak trzydzieści metrów.Wysadziłem głowę przez okno i spojrzałem wzdłuż pociągu.%7ładne drzwi sięnie otworzyły, żeby przyjąć uciekiniera.- Skacz do mnie! - krzyknąłem i już otworzyłem drzwi.- Panie, tu nie ma miejsca! - wrzeszczą handlarze.- Znajdzie się - odpowiedziałem.Naddałem się do tyłu, oparłem stopę ościankę przedziału i silnie pchnąłem się do tyłu.Docisnąłem ludzi na tyle, że  gośćsię zmieścił.- Wskoczyli do tylnych wagonów - powiedział nowy pasażer myśląc ogoniących go Niemcach.- Na pewno będą mnie szukali.Co robić? - zapytałwystraszony.- Zciągaj pan palto! - powiedziałem szybko i mimo panującego tłoku udało sięnam wymienić palta.Bez słowa wyjaśnienia zamieniłem jego czapkę na kapeluszstojącego obok faceta.- Teraz mogą szukać - powiedziałem zadowolony ze swojego dzieła, bo facetwcale nie był podobny do tego, którego gonili Niemcy.- Mów pan teraz, co to było iczego od pana chcieli, bo wszyscy jesteśmy ciekawi.- Szwagierce i mnie zabrali towar.Szwagierkę wypuścili na peron, a mnie, niewiem dlaczego, nie chcieli puścić.Gdy pociąg ruszył, chciałem wyjść.Wtedy jeden Niemiec uderzył mnie pejczem w głowę.Strzeliłem jednego i drugiego łbem, tak żenakryli się nogami, a sam dęba na peron.%7łeby mnie tylko nie poznali, bo na pewnobędą szukać.- Nie mogą pana poznać, bo masz pan moje palto na plecach, a ja przecież niemogę zostać przez pana stratny.Wszyscy się śmieli.Nie wierzyliśmy, żeby szkopom chciało się szukać wtakim tłoku po wszystkich przedziałach.Przejechaliśmy już kilka stacji, gdy wotwartych drzwiach stanęło dwóch Niemców z latarkami w rękach.Mimo tłokuwcisnęli się do środka i wolno przeciskali się do drugiej części przedziału.Przechodząc oświetlali mężczyznom twarze i każdemu dokładnie się przyglądali.Nasz nowy pasażer stał przy samych drzwiach.Gdy na niego patrzyli, nawet okiemnie mrugnął, tylko patrzył na nich z ciekawością. Równy chłopak - pomyślałem.-Takiemu warto było pomóc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •