[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- David?- Muszę już iść, żeby nie.- Głos ugrzązł mi w gardle.- Dobra.Nie spóznij się na autobus.Czekam na ciebie.Wypłaczemysię w poduszkę.Będzie wspaniale.Milczałem.- David?- Muszę już iść.- Jeśli uda mi się pożyczyć samochód od Colleen, przyjadę po ciebiedo Nowego Jorku.O której tam będziesz?- Nie wiem.Ale nie fatyguj się.Dam sobie radę.Muszę już kończyć.-Zamierzałem się rozłączyć, lecz w ostatniej chwili chwyciłem mocniejsłuchawkę i zbliżyłem ją do ust.- Kocham cię.Zawsze będę cię kochał.- Nie spóznij się na autobus, David.- Nie spóznię się.- Jeszcze przez moment się wahałem, po czymodwiesiłem słuchawkę.Kilkakrotnie podczas tej długiej podróży na wschód, kiedy silnikwarczał miarowo, przechodziły mnie ciarki; byłem pewien, iż w tejwłaśnie sekundzie Ingrid opowiada Jade, jak to Hugh przed śmierciąrzucił się za mną pędem przez ulicę.Miałem zaledwie dolara isiedemdziesiąt pięć centów - jakoś udało mi się przekształcić swój lęk ismutek w głód, którego nie byłem w stanie zaspokoić.Nie wziąłem zsobą nic do czytania, nie mogłem za- snąć, a miejsce przy oknie zwolniło się, dopiero gdy minęliśmyCleveland i już dawno zapadł zmrok.Mogłem wszystko odmienić.Mogłem poprosić Jade, żeby wyjechałapo mnie do Nowego Jorku, a wtedy musiałaby odwołać spotkanie zIngrid Ochester.Co prawda byłaby to tylko zwłoka, ale dobre i to.Dałoby mi to nową nadzieję.Nie ma przecież rzeczy nieuchronnych.Czasem, gdy się opóznia jakieś zdarzenie, można spowodować, że wogóle nie następuje.Ingrid mogłaby się przeprowadzić, wyjechaćgdzieś bardzo daleko, dostać amnezji, która chroniła mnie przez tylemiesięcy, mogłaby nawet umrzeć od ukąszenia pszczoły.Szaleństwemjest biernie czekać, aż wydarzy się coś przykrego, szaleństwem jestprzekonywać się, że skoro coś i tak ma się wydarzyć, to co za różnica,kiedy nastąpi.Spojrzeniem, telefonem, zgubioną kartką z ważnąwiadomością możemy sabotować przyszłość.Przyjechałem do Nowego Jorku około dziesiątej rano.Byłem brudny,zmęczony i czułem się tak, jakby wszystkie moje myśli - niczymszmata, którą bawił się pies - zostały ciśnięte w kąt umysłu.Przebrałemsię w toalecie dworcowej; gdy tak stałem nago na środku wielkiego,wykafelkowanego pomieszczenia, uzmysłowiłem sobie pospojrzeniach, jakimi mnie obrzucano, że całkowita zmiana odzieży wmiejscu publicznym nie należy do zachowań ogólnie akceptowanych.Zdałem sobie również sprawę, że nie wiem, gdzie trzeba stanąć, żebydojechać autostopem do Stoughton.Nowy Jork przytłaczał mnieniczym ogromne, ciągnące się kilometrami kromlechy, z których nieumiałem się wydostać.Spytałem o drogę kilka osób na dworcu, alejedyny człowiek, który mógł mi cokolwiek poradzić, śpieszył się itylko rzucił przez ramię, żebym wyszedł na Henry Hudson.Kręciło siętu sporo policjantów, nie mogłem ich jednak prosić o pomoc.Po pierwsze,autostop był zabroniony, a po drugie, mogli dostać cynk od policjichicagowskiej, aby mieli na mnie oko - wiedziałem, że moje obawy sąabsurdalne, ale świadomość tego bynajmniej ich nie zmniejszała.Podszedłem do kasy, aby spytać, ile kosztuje bilet do Stoughton -okazało się, że pięć lub sześć dolarów więcej, niż posiadałem.Niewiem, na co liczyłem, może na sezonową obniżkę cen.Nie miałem nic do sprzedania, a brakowało mi odwagi, żeby żebrać,toteż uchwyciłem się ostatniej deski ratunku - zadzwoniłem do Anny.- Jestem spłukany - oznajmiłem, gdy tylko podniosła słuchawkę.-Pożycz mi sześć dolarów na autobus.- Dokąd dojedziesz za sześć dolarów?- Do Stoughton.- Wyrzuciła cię?- Co? Nie.Dlaczego miałaby wyrzucić?- Nie wiem.Sądząc po głosie, jesteś blisko.- Na dworcu autobusowym.- Ciekawe, co tu robisz bez pieniędzy.Ale zdaję sobie sprawę, żeistnieje wiele rzeczy na tym świecie, które nie powinny mnie w ogóleobchodzić.Wpadnij.Dam ci forsę.Ale nie możesz zostać.Umówiłamsię na obiad i mam dziką tremę.Dwa razy pomyliłem linie metra i wreszcie, pokonując większośćdrogi na piechotę, dotarłem do Anny.Otworzyła drzwi i wcisnęła mido ręki banknot dziesięciodolarowy.- Spózniłeś się - rzekła.-1 przez ciebie sama się spóznię.Szkoda, żenie zostajesz dłużej w Nowym Jorku, bo jesteś jedyną osobą, którejchętnie zdałabym relację z mojej dzisiejszej randki.- Przyłożyła dłońdo czoła.- Tyle mam ci do opowiedzenia. Spojrzałem na banknot i oczy zaszły mi łzami.- Pamiętaj, to tylko pożyczka.Moje finanse są w opłakanym stanie.- Oddam ci.Mam pieniądze w.Stoughton.- Dlaczego jesteś taki skrępowany? Cieszę się, że jesteście razem.Wiem, że to nie moja sprawa i że nie mam tu nic do gadania.Ale cieszęsię.Pasujecie do siebie.Przytaknąłem.- Poza tym - dodała - nie chcę tracić z tobą kontaktu.- Nie trać, Anno! - zawołałem.- Bądz mi życzliwa.Staraj się mniezrozumieć.Bez względu na to, co się stanie.Anna skinęła głową, chociaż nie miała najmniejszego pojęcia, o czymmówię; moja gorąca, błagalna prośba wprawiła ją w lekkiezażenowanie, którego starała się nie okazywać.Może to i lepiej.- Dobrze.A teraz wynocha.Spóznię się przez ciebie, a o ile miwiadomo, mój tajemniczy adorator jest równie punktualny jak śmierć.-Uśmiechnęła się trochę zawstydzona, jakby powiedziała coś bardzoniestosownego.Wsadziłem pieniądze do kieszeni i przełożyłem walizkę z prawej rękido lewej.- A skąd się w ogóle wziąłeś w Nowym Jorku?- Musiałem jechać do Chicago, a potem zostało mi tylko na bilet tutaj.Jade nic ci.?- Nie, naturalnie, że nie.Takie są warunki naszego rozejmu.Jadechce, żeby panowały między nami, matką i córką, staroświeckiestosunki oparte na miłości i ignorancji, czyli, jak to określa, naszacunku.I uważam, że ma świętą rację.Tylko w ten sposób możemyżyć z sobą w zgodzie.Słuchaj, czy wspomniałeś jej o nocy, którą tuspędziłeś?- Nie.Nie było powodu.Nic by to nie dało.Jedynie. - Słusznie.Z czasem o tym zapomnimy.Przez otwarte okna mieszkania dolatywał odgłos dzwonówkościelnych, które biły co kwadrans.- No dobrze - rzekła Anna.- A teraz wynocha.Cześć.- Wpuść mnie - poprosiłem.- Mam ci coś do powiedzenia.Niezamierzałem ci wcześniej tego mówić, ale muszę.Chcę.Zresztąwkrótce sama się o tym dowiesz, ale wolałbym, żebyś usłyszała to odemnie.- Nie.Jestem już spózniona.I chyba nie chcę nic wiedzieć.Nie cierpięzwierzeń.Zawsze mi się wtedy wydaje, że ja też powinnam obnażyćswoją duszę.A nie mam na to ochoty.- Musisz mnie wysłuchać.Chcesz poznać prawdę.- Mylisz się.Wcale nie chcę.Przynajmniej nie dziś.- Wyciągnęła dłoń i potarła nią o mój dwudniowy zarost.- Dziwnie wyglądasz nieogolony.Chyba ci tak gorzej.Niezapuszczasz przypadkiem brody, co?- Nie.Nie miałem czasu się ogolić.- No to w porządku.A teraz wsiadaj do autobusu, jedz do Stoughton imódl się, żeby Jade nie było w domu, kiedy wrócisz, bo naprawdępowinieneś się ogolić i wykąpać, zanim pokażesz się jej na oczy.- Anno, chcę.- Nie.- Cofnęła się o krok, powoli zamykając drzwi.- Nie teraz.Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, napisz list.Mam nadzieję,że fakt odnalezienia Jade nie zaważy na naszej korespondencji.Podobasz mi się w listach i uwielbiam do ciebie pisać.Wyznaj miwszystko listownie.A teraz zmykaj.Zamknęła drzwi i usłyszałem stukot jej oddalających się w głąbmieszkania kroków.- Zabiłem Hugh, zabiłem - szepnąłem do drzwi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •