[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozmaite panie każ-dego wieczora.- I zwracając się do pani Berwald: - Oczywiściebliższe lub dalsze krewne.Aadna twarz Apolonii Berwald zalała się, wraz z szyją, ru-mieńcem koloru psującego się mięsa.- Na podstawie opisywanych tu przed chwilą incydentów ła-two sobie wyrobić zdanie o wytworności stosunków towarzyskich319 utrzymujących się pośród cywilizowanych osób między scho-dami, przedpokojem a sypialnią wziętego mecenasa - powie-działa Anka.- Tą wymienianą przez panie sympatyzujące zpanem Romanem  czarną na pewno nie byłam ja.- I dobitnie:- Mogę tylko podziwiać elegancję, z jaką się ze mną obchodziłGala w porównaniu z innymi kandydatkami.Duże wrażenie na sali.Chwila rozluznienia - ale nie pauza;czas goni.Miejsce dla świadków zajmuje mężczyzna okołoczterdziestki, postawny szatyn o czarnym zaroście, profesorGodnowski, znany konstruktor dróg i mostów, zaprzyjaznionyz oskarżoną.Poznali się tu, w Krakowie.Przypadli sobie dogustu, było im razem po prostu miło, a już jemu, jak bez opo-rów zeznaje, szczególnie.Lubiana w towarzystwie, gdy już napoważnie włączała się do dyskusji, z żarem broniła własnych,indywidualnych ideałów społecznych.Nie istniał dla niej ruch,który mogłaby zaakceptować bez choćby jednego  ale.(Tu niesposób nie wtrącić odczytanego przed kwadransem zeznaniaStefana Korowskiego, który mówił, że  żona zwykle jest milczą-ca, ale jak już głos zabierze, to może doprowadzić człowieka dowściekłości ).Po procesie Korowska-Goldstock Godnowski nieraz spoty-kał się z nią w kawiarni.Postanowił i przyrzekł jej, że sam sięzatrzyma we Lwowie.Obiecał, że będą się oficjalnie widywać,żeby nie odczuwała pustki po Krakowie i żeby jej aklimatyzacjamogła przebiegać bez niepotrzebnych przeszkód.Lecz ona -choć wcześniej miała takie plany - ni stąd, ni zowąd stała sięnieprzejednana, powtarzając wielokrotnie z uporem i z naci-skiem, że tu, a nie we Lwowie musi robić rygorozum.Nie star-czyło jej cierpliwości? Nie mogła już się zatrzymać w biegu?Coś w każdym razie nie pozwoliło jej, jak jeszcze niedawnosensownie planowała, odczekać do czasu,  aż wysyczy sięgniazdo os - jak to sobie zamierzyła nazajutrz po odczytaniuwyroku.Po co były jej mocne słowa - bo chyba nie od parady iraczej nie sztuka dla sztuki.- Pani Korowska - mówi Godnowski i jego sarnie oczy wil-gotnieją - miała, wyraznie dawało się to odczuć, specjalny cel320 pozostania w Krakowie.Był w niej jakiś ból wtedy.Nieustający,nieznany mi nawet przed procesem, kiedy były istotne przy-czyny, kiedy bywała lżona i opluwana.Wtedy zachowywała siędzielnie, była skłonna do intelektualnych zabaw, nie gardziłarozrywkami bardziej pospolitymi, jak taniec.a teraz nagle, powygranym procesie.Co takiego mogło się stać? Nie jestempsychologiem.Wtedy, w maju, cóż, pocieszałem ją, jak tylkomogłem.Nie, nie miała nastroju do zabawy.%7łal.W pani Ko-rowskiej był żal.- Czy ten żal objawiał się również i w jakichś konkretnychzachowaniach, gestach?- Przyszedłem do jej pokoju hotelowego, zgodnie z umową,o szóstej po południu.Zdawała się nie pamiętać o spotkaniu.Coś w rodzaju transu? Nie, nie, była po prostu nieprzygotowa-na do wizyty.- To znaczy, panie profesorze?- Nieład, co u niej było rzadkością.Nieład i zaniedbanie.Spłakana, prosiła, żebym ten jej stan zachował w tajemnicy.Nie, nie, absolutnie trzezwa! Ale.Zobowiązałem się zeznawać,w tym momencie przestaję się czuć dżentelmenem.- Może pan i teraz odmówić składania zeznań - szybko po-informował prokurator.- Ze spojrzenia pani Korowskiej wnoszę, że zostałem przeznią zwolniony z zachowania tajemnicy.Tak, to czas przeszły.Inny czas, przebyty już etap.Teraz już można i widzę, że nawettrzeba.Tak.Prosiła wtedy o dyskrecję.Z kuferka wyrzuciła nastół listy.Kilka albo i kilkanaście zaadresowanych listów.Pisa-nych przez nią, przygotowanych do wysłania bądz dostarcze-nia.Może miały na tym stole pozostać? Nie byłem przygotowa-ny na tak szokujące wrażenie.Koperty nie były zaklejone.Pro-siła, żebym wyciągał i czytał te listy.Bardzo jej wtedy zależało,żebym to zrobił.Nie chciałem.Odmówiłem.Zgodziłem się jed-nak na jej prośbę, żebym jeden z tych listów oddał RomanowiGali.Odebrałem ten list i zakleiłem go w obecności pani Ko-rowskiej, która zwierzyła mi się, znów bliska płaczu, na pewnozrozpaczona, że o Gali nie przestaje myśleć.321 - Jakie pan wtedy odniósł wrażenie?- %7łe ona, panie sędzio, planuje samobójstwo.Dlatego po-wiedziałem jej coś na dobranoc.- Taak?- Powiedziałem jej, że ma żyć.Obróciłem się ku drzwiom,chwyciłem za klamkę i dodałem:  Do jutra.- Uspokoił pan własne sumienie - powiedział Vario.- Na bardzo krótko.Rzuciła mi bowiem prosto w twarz: Wy, mężczyzni, wszyscy jesteście łajdakami!.Odebrała mikopertę z listem do Gali i no, nie powiem, że wypchnęła mnieza drzwi, ale te drzwi zdecydowanie zamknęła natychmiast pomoim wyjściu.To taka bardzo niedobra sytuacja, a już na pew-no.- Odwiedził pan nazajutrz panią Korowską, prawda?- Tak.Wyglądała strasznie.Miała prawie brązową twarz, ztrudem się poruszała, cała potłuczona, ten nieszczęsny oboj-czyk.Tak, bolał ją od lat po wypadku, ale teraz otarcie i ude-rzenie spowodowało ranę.Wtedy to za jej zgodą zawezwałemdo Astorii doktora Hechtla (ojca naszej biednej Ady), któryzjawił się z asystentem.Leczyli ją wiadomymi sobie środkami imetodami, po tygodniu przyszła do siebie, niebawem nastąpiławyrazna odmiana samopoczucia: to tak jakby ktoś wpompowałw nią ożywczą prężność.- Tak, to nieco potem - zauważył prokurator [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •