[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie jestem ubrana!- W takim razie pospiesz się.- Głos Ellen był twardy i zimny.Ziggy zerknęła spod rzęs i zaczęła się ubierać, wykonując niezgrabne ruchy ptaka morskiegopostawionego na ziemi.- Dlaczego nie zabierzesz na bazar Djotiego i Prianki? -spytała w końcu.- Nienawidzę chodzenia domiasta.Tam jest brudno.Wszędzie kręcą się żebracy.Nie znoszę tych starców, którzy szturchają mniepuszkami.Ellen otworzyła drzwi i machnęła przyzywająco dłonią.Hindus podszedł do Ziggy z opuszczonymwzrokiem.- Memsahib.?- Wynoś się! Wynoście się oboje! - Twarz Ziggy była blada ze złości.- Nic z tego - oznajmiła Ellen spokojnie.- Nawet gdybym musiała wezwać następnych sześciukulisów, związać ci ręce i nogi, zrobię to.Nie pozwolę, żebyś spędziła następny dzień, leżąc w łóżku.Idziesz ze mną.Ziggy patrzyła na nią z wyraznym zdumieniem.- Po co mamy ruszać się z domu?- %7łeby kupić kilka rzeczy.Odwiedzić świątynię.Przejść się po bazarze.Przejechać się kolejką.Zrobić to, co robią ludzie, gdy przyjeżdżają do Musoorie albo w ogóle do Indii.Dotychczas nigdzienie bywałaś poza domem, jeśli nie liczyć pobytu w hotelach.Równie dobrze mogłabyś być wAmeryce.Więc.- Przerwała, żeby nabrać tchu i dokończyła: -Myślę, że czas ruszyć tyłek i.- Chwileczkę - zaprotestowała Ziggy, wyciągając rękę, jakby chciała powstrzymać potok słówprzyjaciółki.- Wiem, w co się bawisz.Myślisz, że zniechęciłam się do wszystkiego z powodu Lucy.Sądzisz, że zdołasz skierować moje myśli w inną stronę, zabierając mnie na cholerny bazar! Wybij tosobie z głowy.Nic z tego nie będzie.- Głos jej zadrżał, sprawiała wrażenie osoby zagubionej.-Przerabiałam to już nieraz.Nie pomaga.230 Azy zebrały się w jej dużych zielonych oczach.Kulis nie odrywał wzroku od swoich dłoni.- W takim razie to i tak nie ma znaczenia, prawda? - spytała Ellen chłodno.- Możesz się po prostutam wybrać, choć nic się nie zmieni.- Cholera! Ty wcale nie żartujesz!Nastąpiła krótka pauza w rozmowie.Ziggy patrzyła na przyjaciółkę z wyraznym zaskoczeniem,jakby z trudem rozpoznawała osobę, która przemawia do niej tak pewnie.Potem skierowała się wstronę kulisa.- Ty! - krzyknęła.- Idz sobie! Ani drgnął.- Uprzedziłam go, że będziesz protestować - wyjaśniła Ellen.- Mówiłam, że jesteś niezdecydowana,szalona, więc ma po prostu nie zwracać na ciebie uwagi.Zapłaciłam mu dodatkowo za wszelkieniedogodności.- Rozumiem, dodatek za niebezpieczną pracę.Ziggy zaczęła się śmiać, a jej szalony chichot pasował do rozgorączkowanych oczu.- Podoba mi się to, Ellen.Bardzo, zwłaszcza w twoim wykonaniu.Ellen odwróciła się i wyszła z pokoju.Ziggy patrzyła za nią, a potem podniosła pięść.Po chwilijednak skinęła na kulisa i stanęła na rozstawionych nogach, gotowa do wyprawy.Schodzili w milczeniu przez las, aż do drogi, która kończyła się obok szpitala.Ellen zapłaciłakulisowi i posłała chłopca po taksówkarza, który spał w swoim samochodzie.- Tak jest, memsahib - powiedział kierowca, mrużąc oczy w promieniach słońca.- Jak wyglądaprogram wyprawy?- Chcemy się wybrać na bazar.- Oczywiście.Nie ma sprawy.Ziggy wsiadła do taksówki i rzuciła się na oparcie.Ellen zajęła miejsce obok, zostawiając pośrodkuwolną przestrzeń.231 Kierowca obserwował je w lusterku wstecznym, kiedy ostrożnie zjeżdżał ze zbocza krętą drogą.Siedziały w pełnym napięcia milczeniu.Która odezwie się pierwsza? Za dawnych czasów zawszerobiła to Ellen.Przerywała bezsensowne bazgranie i unosiła głowę znad zeszytu.Wbijała wzrok wZiggy i patrzyła, jak przyjaciółka zszywa różową wstążeczkę. Przepraszam, Ziggy".Cisza. Proszę, Ziggy.Naprawdę nie chciałam".Wolne uniesienie głowy. Jesteś pewna?". Tak.Bardzo,bardzo przepraszam".Delikatne kiwnięcie głową i blady uśmiech. W takim razie w porządku". Nadal jesteśmy przyjaciółkami?". Jasne".Samochód posuwał się powoli wśród tłumu ludzi.Ellen patrzyła na twarze przysuwające się tuż doszyby i maleńkie budki, które stały na skraju wąskiej drogi.Czuła się, jakby podróżowała wzdłużrównej linii otwartych kredensów.W każdym z nich był inny towar: kolorowe sari, kołdry, woreczki zprzyprawami, słoiki ze słodyczami, sznurki bransoletek i skrzynki srebrnej biżuterii.Był też sporywybór napojów chłodzących, które stały w ciepłych, pokrytych kurzem butelkach.Limca.Thums up.I coś, co wyglądało na kokę.Zza skórzanych sandałków wyglądał znak  Kodaka".Był też wyblakłyplakat z typowymi zachodnimi dżinsami, które miała na sobie ubrana w zachodnim stylu Hinduska zodsłoniętym brzuchem.Obok znajdowała się kuznia, ciemna, zadymiona pieczara z rozmazanymikonturami i niewyraznym błyskiem kutego metalu.Krowa stanęła na drodze i nie chciała się ruszyć.W nieruchomym powietrzu auto sprawiałowrażenie gorącej, zamkniętej puszki.Ellen opuściła szybę i do środka wtargnęły odgłosy232 i zapachy tłumu.Ziggy zakryła usta i nos rękawem, zamknęła oczy.Stały obok sklepiku z kijami dochodzenia po górach.Pokrywały ściany, zwisały z długich poręczy.Niektóre były jasne i wyglądałyna nowe, inne na używane, z kolekcją metalowych znaczków i ozdobnie rzezbionymi rączkami.Między nimi wisiało zdjęcie, które przedstawiało ośnieżone szczyty gór.- Himalaje - powiedział taksówkarz, widząc, na co spogląda Ellen.- To widok, który możnazobaczyć.z Musoorie, ale nie teraz.Jest.jakby kurz.- Mgła - podpowiedziała Ellen.- Mgła.Tak.Mgła.- Brud - uzupełniła Ziggy.Krowa odsunęła się z drogi i taksówka powoli ruszyła.- Proszę nas zawiezć do starej świątyni.- Tak jest, memsahib.To bardzo blisko.Prawdę mówiąc, tutaj.Wskazał prosty, wąski chodnik.Ellen spojrzała z powątpiewaniem.- To ta znana?- Bardzo znana, memsahib.Zwiątynia Nandy Devi.- Wejdę i zobaczę - powiedziała Ellen do Ziggy.Zauważyła, że taksówkarz z natężeniem przyglądasię imw lusterku wstecznym.- Proszę zaczekać.Zaraz wrócę.Powędrowała chodnikiem aż do opustoszałej uliczki i uchylonych drzwi wykonanych z grubychstalowych prętów.Zajrzała do ciemnego wnętrza, które pachniało kadzidełkami.Spowita wpomarańczowy materiał postać poruszyła się w mroku.Potem zapłonęły światła i wnętrze oświetliłrząd nagich żarówek o ostrym i jasnym świetle.Stary kapłan siedział w zagłębieniu obok włącznikówelektrycznych.Pochylił głowę i gestem ręki zachęcił Ellen, by weszła.- Proszę zdjąć buty - polecił śpiewnie, wstając i podchodząc do niej.233 Rozwiązując sznurowadła, bacznie mu się przyglądała.Miał na sobie kilka warstw materiału -suknia, koszula, szarfa, szal, turban, torba na plecy - wszystko w różnych odcieniach kolorupomarańczowego, zarzucone w zdumiewająco swobodnym stylu, którego mógłby mu pozazdrościćkażdy krawiec [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •