[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dłonie wsunęła w szerokie rękawy, jej oblicze było zatrważająco blade.Rysy twarzy różniły ją od pozostałych, kości policzkowe nie były rozstawione tak szeroko,linie rysowały się jakby delikatniej.Uważnie przyglądała się Vendelowi, za każdym razem,gdy krzyżowały się ich spojrzenia, odczuwał dziwny niepokój.Przez moment stali, zespoleniniezwykłym nastrojem, którego on zupełnie nie pojmował.Czuł, że płacz ściska mu gardło, a66 jednocześnie ogania go bezbrzeżny spokój.Skinęła głową ledwie dostrzegalnie, a jej ustazadrgały, jakby pojawił się na nich cień pełnego zrozumienia uśmiechu.Vendel witał się i witał, wszyscy podziwiali jego wzrost, chcieli go dotknąć, pogładzić pojasnych włosach.W końcu Irovarowi udało się dojść do słowa.- Moja żona pragnie cię poznać.- Oczywiście.- Vendel był na to przygotowany.Irovar poprowadził go w stronę kobiety stojącej na wzniesieniu.W tej samej chwili tłumucichł, zamierając w bezruchu.Kobieta lekko skinęła głową; Vendel odpowiedział uroczystym ukłonem.Przemówiła głębokim, ciepłym głosem:- Chcę z tobą pomówić.Mieszkasz w naszym domu!- Dziękuję - powiedział tylko.Jej rosyjski był nieudolny, wywnioskował, że nauczyła się go odIrovara.- Moja żona jest bardzo chora - wyjaśnił Irovac.- Większość czasu spędza leżąc.Obowiązkiwysysają z niej wszystkie siły.Ale dzisiaj chciała wyjść, żeby cię zobaczyć i powitać.Vendel kiwnął głową.Znów napotkał uważny wzrok kobiety i odpowiedział jej równie długimspojrzeniem.A potem usłyszał od niej osobliwe słowa:- Jesteś jednym z nas.Odwróciła się i odeszła.Godzinę pózniej Vendel na dobre już rozgościł się u Irovara.Jego żona leżała na posłaniu wwielkim domu, zbudowanym mniej więcej tak jak jurty, które widział wcześniej.Ich domostwabyła jednak większe i solidniejsze.Wszystkie inne budowle miały formę stożka, ten otoczonybył zewnętrznym wieńcem pali, tworzącym spory dziedziniec.Vendel posilił się, musiał też jeszcze raz posmakować kobylego mleka.Tym razem jednakbył bardziej ostrożny, upił jedynie niewielki łyk.%7łona Irovara wpatrywała się w niego gorącymi oczyma.Dowiedział się, że ma na imię Tun-sij, co oznaczało rozżarzony węgiel i jego zdaniem doskonale do niej pasowało.67 Rozmowa odbywała się głównie za pośrednictwem Irovara, który był ich tłumaczem, ale isama Tun-sij potrafiła sporo powiedzieć.- Wybacz, że leżę - zwróciła się do Vendela.- Jutro wieczorem mam da spełnienia zadanie,muszę więc zebrać siły.Skinął głową, choć nie rozumiał.Jeden z kątów domostwa przesłaniała skóra renifera,dzieląc pomieszczenie na dwie części.Wyglądało to niezwykle tajemniczo i Vendelzastanawiał się, co też mogło być tak świętego, że wymagało ukrycia przed wzrokiemodwiedzających.Spostrzegł, że Irovar też się tam nie zbliżał.- Moja żona nie pochodzi z tego samego ludu co my - wyjaśnił Irovar, posyłając Tun-sij pełnemiłości spojrzenie.- Tak, zrozumiałem to - pospieszył z odpowiedzią Vendel.- Nie jesteście podobna do innych,łaskawa pani.Odruchowo zwracał się do niej w sposób wyrażający najgłębszy szacunek.Uśmiechnęła się z goryczą.Znów wyczuł niezwykłą więz, jaka zadzierzgnęła się międzynimi.- Dobrze, że nie spłodziłeś dziecka z żadną z dziewcząt - powiedziała.- Mam wobec ciebieinne plany.Vendel zmarszczył czoło.- Obawiam się, że jeśli chodzi o mnie, nie będzie dość czasu, by wprowadzić w życiejakiekolwiek plany - stwierdził.- Muszę jechać dalej.Jak najszybciej.Nie mogę dłużejwykorzystywać waszej gościnności, zostając tutaj.Od ośmiu lat nie byłem w domu, matka iojciec