[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie wstał i przy świecy skreślił pospiesznie parę słów.Posta-nowił nie pisać nic o tym, co go do owej prośby skłania, wspomniał tyl-ko, iż rzecz jest pilna i dotyczy sprawy rodzinnej.Jednocześnie zapewniłpułkownika, że gdyby nie kiepskie zdrowie, niezwłocznie zjawiłby się wConnecticut osobiście, prosi wszelako, aby pan Colt wyświadczył mu tęuprzejmość i przyjechał do Nowego Jorku.Odpowiedz nadeszła następnego popołudnia pocztą zwrotną.Puł-kownik Colt  naturalnie nie omieszka przyjechać w ciągu najbliższychdni i spotkać się z naczelnikiem w Astor House na Broadwayu bądz teżw innym wskazanym przez pana Haysa miejscu.W wyznaczonym dniu, pół godziny przed umówionym spotkaniem,Balboa podjechał po naczelnika na Lispenard Street.W drodze na Bro-adway Hays sięgnął po fajkę z lulką z pianki morskiej, prezent od Olgi,345 ale jego kapciuch niestety świecił pustką.A jako że zbliżali się do skrzy-żowania, przy którym mieścił się sklep Andersona, naczelnik zawołał doBalboy, żeby zatrzymał powóz.Stanął po zachodniej stronie alei i odczekał chwilę, aby przejść bez-piecznie na drugą stronę.Pomnik Raleigha jak zwykle trzymał wartę;Hays mimowolnie wyciągnął rękę i dotknął jego twardej dłoni.W sklepie znajomy zapach tytoniu połaskotał go w nozdrza.Za kon-tuarem tkwił jak zwykle Anderson we własnej osobie.Przed nim stałdżentelmen zapatrzony w towar umieszczony w gablocie.Odwróciwszysię, popatrzył na naczelnika.- Witam, panie naczelniku.- Miło znów pana widzieć, Halleck.- Pana również.- Czy coś się stało? Wygląda pan na strapionego.Coś pana gnębi?- Bardzo pan spostrzegawczy, naczelniku, jednak pogłoski nie kła-mią.Istotnie, smutny dziś dzień.Nie słyszał pan? Właśnie umarł mójpryncypał.- John Jacob Astor nie żyje?- Tak, umarł dziś rano.- Współczuję, ale chyba byłeś pan na to przygotowany.Doszłymnie słuchy o jego ciężkiej chorobie.Czy coś się stało?Halleck uśmiechnął się blado.- Bynajmniej, panie naczelniku.Zmarł śmiercią naturalną.Miał do-bre życie, niewielu dożywa tak sędziwego wieku jak on.Mimo to.- No tak.Ale chyba nie muszę panu przypominać, że nic na tymświecie nie trwa wiecznie.Winniśmy dziękować za to, co zostało namdane.- Nie nęci pana życie wieczne, panie Hays? Wielu oddałobywszystko za nieśmiertelność.- Doprawdy, starość niesie z sobą tyle udręki i cierpienia, że namyśl o stu pięćdziesięciu bądz dwustu latach życia włos jeży mi się nagłowie.Halleck roześmiał się z ulgą.- Zwięta racja, panie Hays.Zapytałem pana Astora przed śmiercią,czy czegoś żałuje.Spodziewałem się, że nie może sobie darować pewnych346 niezbyt honorowych decyzji albo tego, że nie poświęcił więcej czasuswemu synowi i spadkobiercy, ale gdzież tam.Wychrypiał tylko:  Jedy-na rzecz, której żałuję, mój drogi Hallecku, to że nie zainwestowałemwszystkich pieniędzy w nowojorski rynek nieruchomości.- Halleck ażpotrząsnął głową.- Da pan wiarę, panie Hays? - spytał, ocierając łzy zoczu.- To się nazywa trzymać fason.Zamienili kilka słów na temat śmierci Poego.- Smutne.Bardzo smutne - powiedział Halleck.- Człowiek o takimtalencie i inteligencji.Hays wybrał dwa rodzaje tytoniu, kubański oraz z Karoliny.Zauwa-żył, że właściciel przygląda mu się znacząco, by na pytanie naczelnikaoznajmić wreszcie, iż ma mu coś  niebywałego do powiedzenia.Wy-znał, iż nawiedził go duch Mary Rogers.Zjawa ta miała mu rzekomoobiecać, że niebawem ujawni tożsamość swego zabójcy.- Gdy wróci, proszę natychmiast po mnie posłać - poprosił Hays iulotnił się pospiesznie.*W Astor House, w prywatnym salonie przystrojonym czerwonym ak-samitem i kozlą skórą w odcieniu głębokiej czerni, pułkownik Colt cze-kał na naczelnika, siedząc na żakardowej sofie ustawionej pod gazowymkinkietem.Na widok Haysa zerwał się z miejsca.- Jak się pan miewa?- Wyśmienicie, panie pułkowniku, ale dopiero co napotkałem panaFitz-Greene'a Hallecka, który przekazał mi bardzo smutną wiadomość.John Jacob Astor nie żyje.Dziś rano pożegnał się z tym światem.- Astor nie żyje! - prychnął Colt.- Najpierw Poe, a teraz on.Cóż,można by rzec, że najwyższy czas.Ileż to lat słyszałem, iż dzień w dzieńmusi posilić się mlekiem z kobiecej piersi? Wypijał ponoć wszystko doostatniej kropelki! Ha, nie godzi się umniejszać jego zasług, ale nie spo-sób zaprzeczyć, że lubił sobie pofolgować! Bywałem w swoim życiukrewki, zapalczywy, rzekłbym nawet, że choleryczny, i z dumą mogę osobie powiedzieć, iż zaliczam się do grona wielbicieli pięknych kobiet.Gdyby decyzja należała do mnie, odszedłbym z tego świata wzoremstarego Johna Jacoba, z plikiem szeleszczącej gotówki w kieszeni,347 wtulony w pierś niewieścią.Co pan na to, panie Hays? Nie byłoby towielkie poświęcenie, prawda?- Panie Colt [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •