[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pod wieczórzbliżyli się do spokojnych brzegów Rio Negro.Noc przed przeprawą dopołudniowej części Urugwaju spędzili jeszcze po tej stronie.Consuelo,Mistrzyni Przebieranek, znalazła ustronny zagajnik i tam z krowiej skóryoraz niebieskiej kurtyny, która wisiała nad sceną w dniu, kiedy siępoznali, urządziła nowożeńcom łoże, przystroiwszy je kwiatami polnymi.Bochenek księżyca błyszczał na niebie, kiedy się kładli.Ignaziopocałował ramię Pajarity.Rozplótł jej warkocze, rozpuścił włosy izanurzył w nich ręce.Były ciemne, gładkie i niebezpieczne jak głębokawoda.Przyciągnęła go do siebie.Miał zamiar sięgnąć po nią powoli i zszacunkiem, ale nie mógł nad sobą zapanować.Przyjęła go zwestchnieniem, gotowa i otwarta.Potem pogrążyli się w przepysznychsnach.Przebudził się.Leżała w jego ramionach.Była jeszcze noc.Zacząłsłuchać cichego, wilgotnego pomruku rzeki, wciągał głęboko powietrze,a z nim zapach miłości, trawy, eukaliptusa, skóry, a nade wszystko jejzapach.Dumał o wydarzeniach ostatnich dni, aż w końcu pomyślał otobołku, który Pajarita miała przy sobie nawet teraz.Pękaty, wypełnionynie wiadomo czym, leżał kilka kroków od nich.Ignazio wyczołgał się złoża51 i ostrożnie go otworzył.W środku były liście ceibo, ombu,eukaliptusa, a także inne rośliny, których nie znał.Kawałki kory, czarnekorzenie, ostre, drobne pestki i ziarna.Mieszanka gryzących zapachówpodrażniła jego nos i wyobraznię.Ogarnęło go przerażenie  ożenił się zobcą, związał swój los z losem kobiety, o której nic nie wie.Ta myśl byłajak uderzenie, dotkliwa, ale i emocjonująca.Poczuł się tak, jak wtedy,kiedy opuszczał rodzinne Włochy.Gdy w końcu ponownie zasnął,przyśniły mu się gondole wypełnione po brzegi liśćmi ceibo.Sunęły wnieskończoność po Rio Negro.52 DOSDziwne przewody i skradzione skarbyMontevideo, nieprzewidywalne, pełne nieokreślonych obietnic miastolabirynt było jak niegręplowana wełna.Monte.Vide.Eu. Widzę górę"  powiedział pierwszy Europejczyk,ujrzawszy to miejsce.Pajarita nigdy nie widziała prawdziwych gór, alenawet ona mogła stwierdzić, że w Montevideo na pewno ich nie ma.Wmieście nie było nawet wzniesień.Chociaż właściwie to nieprawda: napłaskim terenie wszędzie wyrastały budowle, które pięły się do nieba.Gdyby naprawdę była ptakiem, nie tylko z imienia, wzbiłaby się nadmiasto i zobaczyła  właśnie, co? Ludzki rój cisnący się wśródbrukowanych ulic i murów, którym kres stawia morze.Nie, nie morze rzeka, gładkie lustro jej wód obramowanych skałami.Gdzieś tam poprzeciwnej stronie leży Argentyna.Szybując w przestworzach, zdołałabymoże ją dostrzec.Miasto sprzyja myślom o lataniu.Tak łatwo tu zapomnieć o ziemi.Naprzykład w ich mieszkaniu w Ciudad Vieja wszystko jest bardzo wysokie:schody prowadzące do ich drzwi na piętrze, mosiężny stelaż łóżka, dziękiktóremu siennik wisi w powietrzu, krzesła dwa razy wyższe niż byczeczaszki z pionowymi oparciami z drewna, stojący piecyk, zupełnie innyod paleniska, przy którym trzeba kucać.Wysokie jest okno, przez któresię53 przechyla, aby zobaczyć, co się dzieje na kamiennej Calle Sarandi.Poulicy chodzą mężczyzni w czystych, czarnych kapeluszach i kobiety zkoszykami, a ich krokom towarzyszą stukot końskich kopyt, cichyposzum drzew, słodkie zawodzenia akordeonu i ochrypły głossklepikarza, który jej powiedział, że na świecie jest wojna.Tej wiosny 1915 roku Pajarita spędzała długie godziny, obserwując zokna ulicę, w czasie gdy Ignazio pracował w porcie.Co noc odkrywała gona nowo, jak pole, które się zmienia w zależności od tego, czy wieje wiatri w jakiej fazie wzrostu są zasadzone na nim rośliny.NienasyconyIgnazio.Smakowało mu wszystko, czym go karmiła.Co noc miał wilczyapetyt.Wracał do domu, gdy już było ciemno, słony jak morska woda,zmęczony, w sam raz w dobrym momencie, aby się najeść, kochać izasnąć.Zawsze w tej samej kolejności.Taki był rytm ich życia:zapadający zmierzch, droga Ignazia do domu, krzątanina Pajarity wkuchni, skwierczące na patelni milanesas, wszędobylski zapach oleju iich mieszkania.Wspólnie zasiadali przy małym, kwadratowym stole.Rozlegał się brzęk sztućców, chrupanie.Ignazio, któremu wołowina iwino przywróciły siły, zaczynał już odczuwać inny rodzaj głodu.Przykręcał lampę naftową i patrzył na żonę, ona zaś pozwalała mu nasiebie patrzeć.Sięgał przez stół i jej dotykał.Jej widelec spadał napodłogę.Niósł ją półnagą do łóżka, w którym się kołysała, drżała iszlochała, jakby świat się rozdarł na pół, przecięty nożem ostrego światła.Zanim nastał świt, wyślizgiwała się z jego ramion i przygotowywałastół do śniadania.Wychodził do pracy, zanim zrobiło się naprawdę jasno.Jakie to dziwne, myślała Pajarita, żyć tak blisko mężczyzny i rzadkooglądać go w pełnym świetle.Tylko w niedzielę mogli cieszyć sięsłońcem.Po mszy  albo zamiast mszy  spacerowali nad rzeką,grzęznąc po kostki w piasku.Trzymali się za ręce, byli mężem i żoną.Woda łagodnie pluskała, pozwalając zapomnieć o męczącej bliskościmiasta.Wzdłuż brzegów leżały wygładzone przez wodę kamienie,54 a gdzieniegdzie muszelki morskich żyjątek.Aodzie rybackie prażyłysię w słońcu.W tym miejscu Pajarita z najwyższą łatwością wyobrażałasobie, że umie latać: wystarczał podmuch słonej bryzy i oto mknęła wgórę, ku błękitnej koronie świata.Słuchała słów Ignazia.Była trochę przy nim, a trochę tam, wprzestworzach.Mówił o pracy.O tym, co mu się śniło.0 Wenecji, ale nie o swojej rodzinie.Nigdy nie wspominał ani omatce, ani o ojcu, ani o żadnych krewnych.Zdawało się, żc w jegoWenecji nie było żywego ducha, a wytworne, rzezbione gondole pływałysame po mieście, zupełnie jak wodne stworzenia, chociaż zrobione zdrewna.Mówił o nich obsesyjnie. Nie zawsze będę pracować w porcie, mi amor. Schylił się popłaski, jasny kamień. Dzięki gondolom możemy stać się bogaci.Czujęto.Zbuduję kilka gondoli, a potem spuścimy je na wodę, tutaj, na Rio dela Plata.Zapatrzył się w wodę tak, jakby spodziewał się, że potwierdzi jegosłowa.Puścił kaczkę  kamień podskoczył kilka razy i zatonął. Peso za kurs.Ludziom na pewno to się spodoba.Jak myślisz? Zcisnął dłoń Pajarity. Jakbym to widział: nasza mała flotylla sunie powodzie.To będą nasze łódki i nasza woda.Pajarita odwzajemniła mu uścisk.Poczuła bliznę na palcu Ignazia,który miał obcięty czubek.Nie wiedziała, w jakich okolicznościach anikiedy go stracił.Pomalowana czerwoną, oblażącą farbą łódz rybackapodpłynęła blisko brzegu.Rybak wciągał na pokład sieć, prawie pustą szamotały się w niej dwa, może trzy pstrągi.Zdarzało się, że widywałatutaj sieci, które prawie pękały od masy srebrnych stworzeń.Wodne głę-biny żyły nieodgadnionym rytmem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •