[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jeślinawet matka i starsze siostry nie były kobietami, które wybrałaby sobie nanajbli\sze przyjaciółki& no có\, i tak je kochała.I wiedziała, \e zwzajemnością.Nie miała złego \ycia.Brakowało jej dramatów i podniety, ale byłazadowolona.Zadowolenie to jednak nie to samo, co szczęście, i Penelope poczułanagle ostry, przeszywający ból w piersi, kiedy zrozumiała, \e nie mo\eodpowiedzieć twierdząco na zadane jej pytanie. - Wychowałam swoje potomstwo - rzekła lady Danbury.- Czworo dzieci,wszystkie dobrze urządzone.Znalazłam nawet narzeczoną dla mojego bratanka,którego, prawdę mówiąc - pochyliła się ku Penelope i ostatnie słowawypowiedziała szeptem, co sprawiało wra\enie, jakby ujawniała sekret wagipaństwowej - wolę od własnych dzieci.Penelope nie mogła powstrzymać uśmiechu.Lady Danbury wydawała siętaka nieznośna, taka złośliwa& ale to do niej dziwnie pasowało.- Mo\e cię to zaskoczy - ciągnęła starsza dama - ale z natury jestembardzo wścibska i lubię się wtrącać.Penelope bardzo się pilnowała, aby wyraz jej twarzy pozostał neutralny.- Czuję, \e się starzeję - kontynuowała hrabina, unosząc dłonie w geściekapitulacji - ale zanim odejdę, chciałabym szczęśliwie urządzić jeszcze jednąosobę.- Proszę tak nie mówić, lady Danbury - zawołała Penelope, impulsywniechwytając ją za rękę.Uścisnęła lekko kruche palce.- Prze\yje pani naswszystkich, jestem tego pewna.- Phi, nie bądz niemądra - ton staruszki był wzgardliwy, lecz niepróbowała uwolnić ręki z uścisku.- Nie u\alam się nad sobą.Jestem po prosturealistką.Prze\yłam ponad siedemdziesiąt lat, nie muszę ci chyba mówić, jak todu\o.Nie mam ju\ na tym świecie zbyt wiele czasu i wcale się tym nie martwię.Penelope miała nadzieję, \e będzie kiedyś w stanie równie spokojniespojrzeć w twarz własnej śmiertelności.- Ale cię lubię, panno Featherington, przypominasz mi mnie samą.Nieboisz się mówić prawdy prosto w oczy.Penelope spojrzała na nią wstrząśnięta.Przez ostatnie dziesięć lat nigdynie udało jej się powiedzieć do końca tego, co chciała.Z ludzmi, których znała,była otwarta, uczciwa, czasem nawet wesoła, ale wśród obcych natychmiastzapominała języka w ustach.Zapamiętała pewną maskaradę.Bywała na wielu maskaradach, ale ta byłaszczególna, poniewa\ znalazła kostium, w którym jej to\samość naprawdę byłanie do odgadnięcia.Pozornie nic szczególnego - suknia wsiedemnastowiecznym stylu, szczęśliwie jednak maseczka była zbyt du\a izakrywała jej dokładnie całą twarz. Była jak odrodzona.Nagle uwolniła się od cię\aru PenelopeFeatherington i poczuła, jak ujawnia się jej nowa osobowość.Nie, niczego nieudawała.Wydawało się, \e wreszcie przemawia jej prawdziwe "ja" - to, któregonie umiała pokazać nikomu, kogo dobrze nie znała.Zmiała się, \artowała, nawet flirtowała.Była przekonana, \e nazajutrz, kiedy kostiumy zostaną odwieszone, a onaznów przywdzieje najlepszą wieczorową suknię, będzie pamiętała, jak byćnaprawdę sobą.Ale tak się nie stało.Przyjechała na bal, uprzejmie kiwała głową iuśmiechała się grzecznie, ale znów okupowała miejsce pod ścianą.Wydawało się, \e być Penelope Featherington coś oznacza.Jej los zostałokreślony wiele lat temu, w czasie tego pierwszego, koszmarnego sezonu, kiedyto matka uparła się na debiut pomimo jej błagań.Pulchna.Niezgrabna.Zawszeodziana w nieodpowiednie kolory.Niewa\ne, \e od tamtej pory zeszczuplała,nabrała gracji i wreszcie wyrzuciła wszystkie \ółte kiecki.W tym świecie -świecie londyńskich wy\szych sfer - zawsze pozostanie tą samą, dawnąPenelope Featherington.Była to nie tylko jej własna wina, lecz równie\ jej otoczenia.Złośliwykrąg, doprawdy.Za ka\dym razem, kiedy wstępowała na salę balową, widziałatych wszystkich ludzi, którzy znali ją od tak dawna, i czuła, jak się zamyka wsobie, zmienia w tę samą nieśmiałą, niezgrabną dziewczynę sprzed lat, zamiastbyć pewną siebie kobietą, którą w głębi serca tak bardzo chciała się stać.- Panno Featherington? - dobiegł ją cichy i zaskakująco łagodny głos ladyDanbury.- Czy coś się stało?Penelope wiedziała, \e dość długo zwleka z odpowiedzią, alepotrzebowała kilku sekund, \eby odzyskać głos.- Nie umiem mówić tego, co myślę - wyznała wreszcie, przy czym nahrabinę spojrzała dopiero, kiedy wypowiedziała ostatnie słowa.- Nie wiem, jakrozmawiać z ludzmi.- Ale ze mną jakoś umiesz.- Pani jest inna.Lady Danbury odrzuciła głowę w tył i parsknęła śmiechem. - No co\, to dopiero niedopowiedzenie& Och, Penelope& mam nadzieję,\e nie będziesz mi miała za złe, \e mówię ci po imieniu& jeśli umiesz otwarcierozmawiać ze mną, to umiesz z ka\dym.Połowa dorosłych ludzi w tej salichowa się po kątach na sam mój widok.- Bo pani nie znają - odrzekła Penelope, delikatnie klepiąc ją po dłoni.- Ciebie te\ nie znają - odparła starsza dama znacząco.- Nie - zgodziła się Penelope z odcieniem rezygnacji w głosie.- Nie znają.- Powiedziałabym, \e ich strata, ale to byłaby uprzejmość - rzekła ładyDanbury.- Nie dla nich, lecz dla ciebie, bo choć często nazywam ichgłupcami& a nazywam ich tak bardzo, bardzo często, jak zresztą pewniewiesz& niektórzy z nich to porządni ludzie i to zbrodnia, \e cię nie znają.Có\& Hmm& zastanawiam się, co to za zamieszanie.Penelope z niewiadomej przyczyny wyprostowała się odrobinę.- Co pani ma na myśli? - zapytała ostro\nie.Widać było, \e coś się dzieje.Ludzie szeptali między sobą i wskazywalina niewielkie podwy\szenie, na którym siedzieli muzycy.- Hej ty! - Lady Danbury dzgnęła laseczką w łokieć siedzącego nieopodald\entelmena.- Co się tam dzieje?- Cressida Twombley chce coś ogłosić - odparł mę\czyzna i szybko sięoddalił, prawdopodobnie po to, aby uniknąć dalszych kontaktów z lady Danburylub jej laską.- Nienawidzę Cressidy Twombley - mruknęła Penelope.Hrabina omal nie udławiła się śmiechem.- I ty twierdzisz, \e nie umiesz mówić, co myślisz.Nie trzymaj mnie wniepewności.Za co jej tak nienawidzisz?Penelope wzruszyła ramionami.- Zawsze zachowywała się wobec mnie dość nieuprzejmie.Lady Danbury skinęła głową.- Ka\dy gbur ma swoją ulubioną ofiarę. - Teraz nie jest a\ tak zle - odrzekła Penelope.- Ale przedtem, kiedywcią\ jeszcze była Cressidą Cowper& nigdy jakoś nie mogła powstrzymać sięprzed poznęcaniem się nade mną.A ludzie& no có\& - Pokręciła głową.-Niewa\ne.- Nie, proszę - nalegała hrabina.- Mów.Penelope westchnęła.- Właściwie nic takiego.Zauwa\yłam po prostu, \e ludzie rzadko rzucająsię sobie na pomoc.Cressidą była popularna& przynajmniej w pewnychkręgach& i inne dziewczęta w naszym wieku raczej się jej bały.Nikt nie miałodwagi się jej sprzeciwić.No, prawie nikt.Te słowa przyciągnęły uwagę lady Danbury.Uśmiechnęła się.- Kto był twoim obrońcą, Penelope?- Obrońcami - sprostowała.- Bridgertonowie zawsze przychodzili mi zodsieczą.Pewnego razu Anthony zaatakował ją wprost i zaprosił mnie nakolację, a& - a\ podniosła głos na samo wspomnienie tego wydarzenia - niepowinien był tego robić.To była oficjalna kolacja, a on miał towarzyszyć jakiejśmarkizie.- Westchnęła, rozczulając się na samo wspomnienie.- To było urocze.- Anthony Bridgerton to dobry człowiek.Penelope skinęła głową.- Jego \ona powiedziała mi, \e właśnie wtedy się w nim zakochała.Kiedyujrzała go w roli bohatera.Lady Danbury uśmiechnęła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •