[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam, naniewielkiej polanie, z dala od ludzkiego gwaru zauważyłem ognisko i siedzącego na skradzionym z Muzeum Miejskiego w Rovinju krześle (jakby nie było eksponacie!) Baturę.Siedział rozluzniony i piekł na ogniu kawałek kiełbasy.- Dobry wieczór, panie Tomaszu - powitał mnie beztrosko i wskazał palcem naprzenośną lodówkę.- Chce pan kiełbasy? Mam tutaj trochę jedzenia.Uprzedzam, że jeśli wolipan miejscowe ombolo* [Ombolo - popularna na Istrii potrawa z wieprzowiny], musi panpójść do tutejszej restauracji.Niech się pan częstuje kiełbasą.Dobar tek* [Smacznego (chor.)]Ten młody przemytnik dzieł sztuki - można powiedzieć, że mój etatowy przeciwnik -uczynił ostatnimi czasy duże postępy nie tylko w złodziejskim fachu, ale w dziedzinachbardziej subtelnych, jak chociażby erudycja czy dobre wychowanie.Nie był to złodziej namiarę swojego świętej pamięci ojca, Waldemara, mojego kolegi z okresu studiów i zaciekłegoprzeciwnika w wielu dawnych przygodach, ale od pewnego czasu Jerzy pozował nadżentelmena.Sam nie wiedziałem, czy to dobrze, czy zle, wszak lubiłem ludzi kulturalnych,ale przecież nie złodziei.Poza tym wśród nich najgrozniejsi okazywali się właśnie ci kulturalni.- Proszę mówić, o co chodzi - warknąłem, gdy znalazłem się obok niego przy ognisku.- Sam nie wiem, czemu zgodziłem się na to spotkanie.Co w ogóle pan robi na Istrii? Jakdowiedział się pan o sprawie Milewskiego?- Mam swoich informatorów nie tylko w Polsce, panie Tomaszu.Spojrzałem na krzesło, na którym siedział.- Jest pan złodziejem.- To z powodu tego  rycerza - rzekł wskazując na płaskorzezbę rycerza trzymającegomiecz oburącz nad głową.- Ale ja tylko pożyczyłem sobie ten eksponat.Zwrócę go.Niejestem zwykłym złodziejem.Umówmy się, panie Tomaszu, że nie będziemy przeszkadzaćsobie poza granicami Polski.Jeśli ja znajdę skarb szczególnie cenny dla polskiej kultury,odstąpię go państwu polskiemu za skromną sumę, która zwróci mi koszty operacji.Jeślijednak skarb Milewskiego nie będzie miał nic wspólnego z naszą ojczyzną, proszę mipozwolić sprzedać go z zyskiem za granicą.Usiadłem na przenośnej lodówce.- %7łartuje pan chyba - żachnąłem się.- %7ładnego skarbu pan nie znajdzie, gdyż nie wie,gdzie on jest.Gdyby pan wiedział, to nie rozmawialibyśmy teraz, a po prostu by pan goszukał.Przegrał pan, panie Jerzy.Nie wie pan, jak opuścić ten kraj i szuka pana policja.Zeznania Miljevicia i Marconiego obciążają pana, a ja nie wstawię się za nim.- Przecież zwrócę krzesło - zdenerwował się.- Mogę nawet panu pomóc złapaćWunderalpa. - Skąd pan o nim wie? - zapytałem spokojnie.- Ma pan szpiega w moich szeregach? Amoże zaczniemy wszystko od początku i powie mi pan, jak dowiedział się o skarbieMilewskiego?Batura ciężko westchnął, odłożył na bok osmalony patyk z ociekającą tłuszczemkiełbasą i zaczął mówić.- O całej sprawie dowiedziałem się od tłumacza z Monachium, Alfreda Smirnovitza, zktórym utrzymuję zawodowe kontakty i.Batura nie skończył zdania.Jakiś głuchy, ale wyrazny dzwięk dochodzący z zatoczki przerwał naszą rozmowę,każąc nadstawić uszu.W pierwszej chwili pomyślałem o Kindze, ale przecież dziewczyna-jeśli dotarła już na wyspę - miała czekać na północnym brzegu w schowanym za skałamiwehikule.To musiał być ktoś inny.Zerwaliśmy się na równe nogi kompletnie zaskoczeni, gdy głuchy dzwięk powtórzyłsię raz jeszcze.Przypominało to uderzanie kamieniem o coś twardego i nie ulegałowątpliwości, że dzwięki dolatywały z południowej strony.Zasypaliśmy pobieżnie ognisko i -przebijając się przez krzaki w kierunku zatoczki - pognaliśmy tam.Dzwięk powtórzył sięjeszcze raz.Był wyrazniejszy i spłoszył resztki rybitw, których popiskiwania przeszyłyadriatycką noc na wyspie.Już po chwili znalezliśmy się na skalnym brzegu.Ktoś uszkodził nasze motorówki.Widzieliśmy wyraznie w świetle księżyca wodęwpełzającą do ich kokpitów; nabierały wody, aby zginąć zaraz w spokojnej morskiej toni.- Dobar većer* [Dobry wieczór (chor.).] - usłyszeliśmy za plecami niski, męski głos.Drgnęliśmy.I natychmiast się odwróciliśmy.Ujrzeliśmy w księżycowej poświaciepostać stojącą na skalnej skarpie nad nami.Był to średniego wzrostu mężczyzna o krępejbudowie ciała i z odbijającą skąpe światło księżyca kompletnie łysą głową.Na sobie miałczarny, ociekający wodą obcisły kostium płetwonurka i niewielki plecak.Przede wszystkimbiła od niego pewność siebie wzmocniona przedziwną obojętnością, która pachniałaokrucieństwem.To był Jurgen Wunderalp.Dopiero po chwili zauważyłem pistolet tkwiący w jego opuszczonej dłoni.- Jak mniemam - odezwał się cicho po niemiecku - przerwałem spotkanie przyjaciół.Przepraszam także za motorówki.Ale cóż.już nie będą wam potrzebne.Nie przypominał wcale tego poczciwego emeryta Wunderalpa z transatlantyku.NawetBatura, zawodowy gangster, przestraszył się dzwięku tych cicho, ale dosadnie wypowiadanych słów.Człowiek w ciemnym kombinezonie dał nam znać, abyśmy weszli nabrzeg.Sytuacja nie była wesoła.Wunderalp dowiedział się jakimś cudem o naszymspotkaniu na wyspie i dostał się tutaj przepływając pod wodą.To był prosty i dyskretnysposób dostania się tutaj, wszak nie czyniło się hałasu, a woda była ciepła i bez fali.Tylkoskąd on się dowiedział o tym spotkaniu?Wunderalp kazał nam iść do wnętrza wysepki.Szedł za nami ciężkim krokiem,kulejąc na lewą nogę i czułem na karku jego zimny oddech.Wreszcie znalezliśmy się na środku polanki przy dogasającym ognisku.Wunderalpwydał polecenie ponownego jego rozpalenia.Po chwili, w świetle ogniska mogłem lepiejprzyjrzeć się naszemu przeciwnikowi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •