[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zostawiłem wehikuł w krzakach, dwieście metrów od RedutyNapoleona i ostrożnie zakradłem się w jej pobliże.Wygodnie ułożyłem się w wysokiej trawie tak,żeby widzieć wejście do budynku i czekałem.Sierpniowy dzień kończył się wraz z szybkozapadającym zmrokiem.Ziemia wciąż była nagrzana, ale na plecach czułem chłodne powiewywiatru znad Wisły.Ciszę zakłócały tylko odległe odgłosy dzieci bawiących się przy blokach naosiedlu w środku twierdzy oraz jednostajny szum samochodów płynący z krajowej drogi numersiedem.Cierpliwość to najważniejsza cecha w mojej pracy detektywa i przez wiele lat nauczyłemsię jak spędzać długie godziny na oczekiwaniu.Około dwudziestej trzeciej zauważyłem ruch nawale od strony Wisły.Miałem ze sobą noktowizor i włączyłem go.Zdążyłem tylko spostrzecniewyrazną sylwetkę człowieka zakradającego się do fosy reduty.Dziwne, czyżby istniało innewejście do środka niż przez kładkę?Błyskawicznie wyłączyłem urządzenie i zacząłem się skradać, żeby lepiej widziećinteresujący mnie fragment budowli.Ktoś wykuł otwór w cegłach, którymi zamurowano strzelnicena dolnej kondygnacji i zapewne tamtędy można było zakraść się do wnętrza.Zawróciłem izszedłem do fosy tak, aby być zasłoniętym przez kamienny róg Reduty.Po minucie przeciskałemsię już przez wąski otwór strzelniczy do pomieszczeń bojowych.Wokół panowała cisza i czuć byłostęchlizną.W swojej biblioteczce nie miałem żadnych planów twierdzy, a więc nie mogłemzawczasu zapoznać się z planem tej części fortecy, w której obecnie się znajdowałem.Wiedziałemtylko tyle, że znalazłem się w labiryncie pomieszczeń.Musiałem ostrożnie stawiać kroki, by nienarobić hałasu.Z włączonym noktowizorem skradałem się przez piwnice.W pewnym momencie nad głowąusłyszałem czyjeś szybkie kroki.To musiały być co najmniej dwie biegnące osoby.Pewnieposzukiwacze opróżnili skrytkę i teraz postanowili czym prędzej uciec.Zawróciłem w pobliżedziury w murze.Stukot butów narastał, zwielokrotniony pod kolebkowym sklepieniem i ukryty zazałomem muru ujrzałem jasny snop światła.Wyłączyłem noktowizor i nasłuchiwałem. Szybko, szybko  jeden z mężczyzn sapiąc popędzał kolegę.Teraz właśnie uświadomiłem18 sobie, że nie posłuchałem rady szefa i nie zorganizowałem wspólnie z policją zasadzki.Przecisnęlisię przez otwór do fosy, a ja ruszyłem za nimi.Wdrapywali się po ścianie fosy, kiedy uruchomiłemlatarkę i skierowałem światło prosto na nich. Stop!  krzyknąłem. Lepiej oddajcie to, co tam macie!Zatrzymali się i mrużąc oczy patrzyli w moją stronę.Byli ubrani w amerykańskie mundury zdemobilu, a twarze zasłaniały im kominiarki. Jesteś z policji?  zapytał jeden z nich. Jest tylko jeden, uciekamy!  wrzasnął drugi. Ciekawe dokąd?!  z góry fosy odezwał się Roch.Jego wielki cień odróżniał się na tle nocnego nieba.Do tego włączył silny reflektorek.Włamywacze byli otoczeni i wiedzieli, że siły są wyrównane. Kuna was wydał  blefowałem. Teren jest obstawiony przez policję  dodał Roch. Oddajcie to, co tam znalezliście  rozkazałem.Jeden z nich sięgnął do bocznej kieszeni spodni i wyjął drewnianą szkatułkę. Stać, policja!  nagle rozległ się okrzyk, a wokół nas zapaliło się kilka świateł latarek.Byłem zaskoczony, ale zamaskowani poszukiwacze zareagowali błyskawicznie iniespodzianie dla wszystkich rzucili się do ucieczki.Pobiegli dnem fosy.Ruszyłem za nimi, alewtedy padły strzały ostrzegawcze. Gońcie ich!  prosiłem wskazując na sylwetki włamywaczy ginące w mroku.Na nic zdały się moje błagania.Co prawda policjanci gonili dwa cienie, ale mnie i Rochaskuto, a następnie odwieziono do komendy policji w Nowym Dworze Mazowieckim.Nie zdążyłemzamienić z Rochem nawet jednego zdania, bo rozdzielono nas.Mnie przesłuchiwał zmęczony,mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna w poplamionej i wygniecionej marynarce. Paweł Daniec?  pytał chociaż miał przed sobą moje dokumenty. Tak  smutno kiwnąłem głową. Złapaliście tamtych? To nie powinno pana interesować  jego głos przypominał warczenie wściekłego psa. Panpracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki i zajmuje się poszukiwaniem skarbów  teraz dla odmianybył rozbawiony. Czego pan szukał w twierdzy? Tamtych dwóch, którzy coś stamtąd wynieśli. Tak?  policjant uśmiechnął się.Stłumiłem w sobie gniew i po kilku głębokich wdechach zacząłem opowiadać wydarzeniatego dnia.Mówiłem prawdę tłumacząc, na czym polega moja praca i że niekiedy zmuszony jestemdziałać niekonwencjonalnie.Po godzinie zdjęto mi kajdanki i poczęstowano herbatą.Tym co mnieostatecznie uratowało był telefon do pana Tomasza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •