[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Schodzę na Kamienny Targ i wypatruję najbardziejnijakich, tanich ubrań, szczególnie takich, jakie noszą Odrzuceni przez Drzewo, żebymaskować swoje spotworniałe kształty.Płaszcze, kapuzy, kapelusze, buty.A potem przezFjollsfinna proszę o wysłanie kogoś z tutejszych po zakupy.Jako mieszkaniec GórnegoZamku mogę być postacią rozpoznawalną, moi ludzie też.Jesteśmy tajemniczymi Czyniącymi, którzy najechali gród, a potem zaprzyjaznili się z królem.Tymczasem chcę móckręcić się po tawernach i targowiskach, zachodzić do Kawern, Aasztowni, na Dolne Młyny,do %7łelazowni i Parnych Studni.W dzielnice, gdzie kręci się wielu ludzi, mieszkańcówOgrodu, przybyszów, Odrzuconych i uciekinierów.Przez większość dnia jednak siedzę nad kartami papieru i mapami, z ołowianymrysikiem w ręku.Spisuję kolejne plany, czytam je, uzgadniam z Fjollsfinnem, mnę i wrzucamdo kominka.A potem opracowuję nowe.Uzupełniam Nocnych Wędrowców o kolejnych Braci Drzewa przysłanych przezFjollsfinna, zaprzysiężenie przechodzą też Njorvin i N Dele.Benkej nadal jest w ciężkimstanie, Filar spędza z nim dużo czasu, lecz wciąż nie nawiązuje kontaktu.Zwieżaki musząnauczyć się nowych sposobów walki, niepodobnych do tych, których używali całe życie,nauczyć się współpracować ze sobą, opanować obcy sposób myślenia i taktykę.W ichkulturze efekt jest mniej istotny niż sposoby, jakimi się go osiąga.Czyn ma okrywać chwałą.Być dowodem odwagi, mądrości, wielkoduszności i honoru.A teraz będą musieli przyjąć dowiadomości, że liczy się tylko realizacja zadania i efektywność.Mniejsza o pokazy męstwa.To nieistotne.Ważne, by działać po cichu, szybko i skutecznie.I razem.Kebiryjski najemnik,tutejszy rubaszny awanturnik, teoretycznie jego właściciel, kilkunastu fanatycznych asasynówwyznających ogrodową religię Fjollsfinna.Nocni Wędrowcy.Więc wykładam w dużym refektarzu zmienionym w salę gimnastyczną, a potemoblekam ich w maskujące kombinezony i wyprowadzam poza twierdzę, by tam pędzić ich doostatniego tchu po pas w topniejącym śniegu.Wśród lasów i skalistych równin na wyspie.Wymyślam ćwiczenia i zadania taktyczne.Do znudzenia.Do siódmych potów.Robię dużo rzeczy.Bardzo dużo rzeczy naraz.Tymczasem krople spadają z sopli.Jedna po drugiej.Jak ziarna piasku w klepsydrze.Wieczorami lodowe nacieki znów zamarzają, ale mrozny wiatr nie spowolni ani nie zatrzymaczasu.Tylko że przez chwilę nie słychać spadających kropli.Lecz czas płynie.Przesypuje się klepsydra.Topnieją śniegi.W Kawernach coś wisi w powietrzu i na pewno nie chodzi o oczekiwanie wiosny.Zpozoru dzielnica wygląda normalnie.Za wieżą bramną w podcieniach kamieniczek handel idzie jak zawsze.Wśród ubogichstraganów kłębi się pstrokaty, różnorodny tłum, przebierający wśród rozwieszonych na kijachubrań, drobiazgów rozłożonych na płachtach, szukający jakichś ryb i bulw w koszach.Ajednak coś jest nie tak jak trzeba.Przede wszystkim tłum wydaje się mniej gwarny i żywiołowy.Nikt się nie śmieje.Niesłychać rzępolonej na dziwnych instrumentach muzyki z tawern i karczm.Wśród plączących się wokół przybyszów nadal widać mutantów, ale trzymają się nauboczu.Stoją grupkami w bramach i zaułkach albo przed wejściem do tawern.Nikogo nibynie zaczepiają, jednak przechodząc, czuję ich ciężkie spojrzenia.Pozostali przechodnie teżnajwyrazniej starają się omijać ich szerokim łukiem.W okolicach burdeli kręci się wyrazniemniej dziwek i tylko nieliczne to mutantki.Właściwie nic.Jeszcze kilka tygodni temu mutanci spowijali się płaszczami i kryli twarze wkapturach.Teraz większość niby też tak robi, ale nie ci stojący to tu, to tam w grupkach.Cipomimo zimna ostentacyjnie obnażają swoje zniekształcone ciała, jakby pchali je pozostałympod oczy. Na ścianach jakby przybyło nabazgranych węglem i ochrą napisów w obcychalfabetach.Kiedy przechodzi patrol straży, życie wokół nich zamiera na chwilę.Cichną rozmowy,gwardziści w swoich kapalinach i herbowych tunikach narzuconych na futra i kolczugiwymieniają wrogie spojrzenia z mutantami i idą dalej, stukając o bruk drzewcami, a wtedyulica na nowo odżywa.Kiedy byłem tu ostatnio, atmosfera była inna.Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi napatrole.Teraz Fjollsfinn wysłał więcej strażników na ulice, ale to chyba nie poprawiasytuacji.Kiedy przechodzę na drugą stronę długiego placu i wnikam w plątaninę uliczek wstronę muru oporowego i rybackiego portu, robi się jeszcze dziwniej.Jest prawie pusto, tawerny są zamknięte, lecz za drzwiami słychać szmer głosów.Woknach, za brudnymi kryształowymi szybkami, majaczą pokraczne twarze, któreodprowadzają mnie wzrokiem.Latarnie są potłuczone, działa może co trzecia.W perspektywie zaułka widzę grupkęludzi na niewielkim ryneczku wokół zabudowanej studni deszczowej, ale kiedy podchodzę,wszyscy znikają jak cienie i placyk jest pusty.Odchodzę, a wtedy znikąd nadlatuje niewielki kamyk, który mija moją głowę okilkanaście centymetrów i ze stukotem odbija się od kocich łbów bruku.Dzieciaki.Być może.Kawałek dalej od dachu odrywa się wielki kawał lodu - kilka zrośniętych sopli długichjak moja noga, niczym zestaw piszczałek z organów.Słyszę świst powietrza, kiedy leci, i wostatniej chwili udaje mi się wtulić w odrzwia zamkniętej bramy, osłonięte rzezbionymportalem, a lodowy pocisk rozpryskuje się na bruku w miejscu, gdzie stałem.Przypadek.Być może.Wracam w bardziej cywilizowane rejony, do pierwszej karczmy, licząc od barbakanu,na ulicy Bławatnej.Do  Zledzia.Na spotkanie z moim informatorem, wyglądającym niczym skrzyżowanie smoka zpawianem.Na spotkanie z Platanem.Po drodze kluczę bocznymi, opustoszałymi zaułkami, przeciskam się przez jakieśbramy i stosy beczek, potem pod osłoną sterty drewnianych skrzyń na tyłach jakiegoś składuodwracam płaszcz z niebieskiej strony na żółtą i zakładam futrzaną czapkę.Kiedy ruszałem na spacer, miałem nadzieję, że ktoś zacznie mnie śledzić, ale terazchcę chronić informatora.Najpierw byliśmy umówieni codziennie po sześciu dzwonach na wieży, ale miałniewiele nowin, więc zaczęliśmy się spotykać co trzeci dzień.Za każdym razem kto inny.Filar, Warfnir, Sylfana, potem ja, potem Grunaldi.Kiedy wyruszyliśmy na ląd, przychodziliBracia Drzewa w cywilu. U Zledzia jest beczkowe sklepienie, wielki stół z poczerniałego drewna, piwo lane zbaryłek stojących na krzyżakach, kocioł z rybną polewką wiszący nad paleniskiem i wędzone,powiedzmy, śledzie.W każdym razie to morskie stwory, które Fjollsfinn uparł się nazywaćśledziami i tak już zostało.Sklepienie tego rodzaju robi sztuczki z akustyką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl