[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zostań tu, Bonnie.Nie otwieraj drzwi.Ja idę z nimi - mówiła Meredith.- Nie! I mam dosyć tego mówienia mi, \e mam zaczekać! - zawołała Bonnie,wyplątując się z pasa bezpieczeństwa.Wreszcie go jakoś odpięła.Nadal płakała, alewidziała na tyle wyraznie, \e zdołała wysiąść z samochodu i ruszyć biegiem wstronę domu Vickie.Tu\ za sobą słyszała Meredith.Przed domem panowało zamieszanie: ludzie coś wołali, krzyczała jakaśkobieta, dało się słyszeć trzaski policyjnego radia.Bonnie i Meredith od razuskierowały się na tyły domu, pod okno pokoju Vickie.Coś tu jest nie tak, myślała- 107 - Bonnie.śe coś jest nie tak w widoku, który miała przed oczami, nie ulegałowątpliwości, ale trudno było powiedzieć konkretnie, o co chodzi.Okno pokojuVickie było otwarte, ale przecie\ nie mogło być otwarte, środkowy panel okienwykuszowych nigdy się nie otwiera, myślała Bonnie.No ale, w takim razie, jakimcudem zasłony mogły powiewać na zewnątrz jak wystające za spodni poły koszuli?Nie otwarte, ale wyłamane.Na \wirowanej ście\ce było pełno szkła,chrzęściło im pod nogami.W resztkach ramy widniały odłamki przypominającewyszczerzone w uśmiechu zęby.Ktoś się do domu Vickie włamał.- Ona go zaprosiła do środka! - zawołała Bonnie z pełną bólu wściekłością.-Dlaczego to zrobiła? Dlaczego?- Zostań tutaj  powiedziała Meredith, próbując oblizać spierzchnięte wargi.- Przestań mi to powtarzać! Poradzę sobie, Meredith.Jestem wściekła, towszystko.Nienawidzę go.- Złapała Meredith za ramię i razem ruszyły do okna.Zasłony w otworze po oknie falowały.Były rozsunięte na tyle, \e dało sięzajrzeć do pokoju.W ostatniej chwili Meredith odepchnęła Bonnie na bok i zajrzała pierwsza.Aleto nie miało znaczenia.Parapsychiczne zdolności Bonnie były rozbudzone i ju\ jejmówiły, co tam jest.Wnętrze przypominało krater utworzony w ziemi po uderzeniumeteoru albo szkielet wypalonego w po\arze lasu.W powietrzu wcią\ wibrowałamoc i przemoc, ale ju\ było po wszystkim.Pokój został splugawiony.Meredith odsunęła się od okna, zgięta w pół.Dostała wymiotów.Zaciskającpięści tak, \e paznokcie wbiły jej się w dłonie.Bonnie wychyliła się i zajrzała dośrodka.Najpierw uderzył ją zapach.Wilgotny, gęsty i metaliczny.Prawie czuła go wustach, a smakował jak przygryziony przypadkowo język.Sprzęt stereo grał coś, cozagłuszały krzyki od frontu i dudnienie krwi w uszach.Oczy, przyzwyczajając się doświatła po panującym na zewnątrz mroku, widziały tylko czerwień.Wyłącznieczerwień.Bo taki był nowy kolor pokoju Vickie.Znikł pastelowy błękit.Czerwonetapety, czerwona kołdra.Wielkie czerwone plamy na podłodze.Zupełnie jakby jakiśdzieciak dostał w swoje ręce kubełek czerwonej farby, a potem oszalał.- 108 - Utwór skończył się i zaczął odtwarzać od początku.Zaszokowana Bonnierozpoznała początek piosenki.To było Dobranoc, kochanie.- Ty potworze  sapnęła Bonnie.śołądek ścisnął jej się z bólu.Dłoń zaciskałana ramie okna, coraz mocniej i mocniej.- Ty bydlaku.Nienawidzę cię! Nienawidzę!Meredith usłyszała ją i odwróciła się w jej stronę.Dr\ącą ręką odgarnęła włosyi kilka razy odetchnęła głęboko, próbując zrobić minę, jakby zdolna była się z tymwszystkim uporać.- Skaleczysz sobie rękę  powiedziała.- Daj, zobaczę.Bonnie nawet niezdawała sobie sprawy, \e złapała się odłamków szkła.Pozwoliła Meredith wziąć sięza rękę, ale zamiast dać jej obejrzeć skaleczenie, obróciła dłoń i sama mocno ścisnęłarękę Meredith.Meredith wyglądała okropnie, jej ciemne oczy płonęły, wargi miałasinoniebieskie i cała się trzęsła.Ale nadal próbowała zaopiekować się Bonnie, nadalpróbowała wszystko jakoś ogarnąć.- No ju\  odezwała się Bonnie.- Płacz, Meredith.Wrzeszcz, jeśli chcesz.Alejakoś to z siebie wyrzuć.Nie musisz być teraz spokojna i dusić tego wszystkiego wsobie.Dzisiaj masz pełne prawo nie panować nad sobą.Przez chwilę Meredith stała i dygotała, ale potem pokręciła głową i zdobyłasię na jakąś upiorną namiastkę uśmiechu.- Dam radę.Ja po prostu nie działam w taki sposób.Pozwól mi obejrzeć twojąrękę.Bonnie chciała się spierać, ale wtedy zza rogu domu wyszedł Matt.Drgnął,widząc obie dziewczyny.- Co wy tu.? - zaczął.A potem zobaczył okno.- Ona nie \yje  powiedziała Meredith głucho.- Wiem.- Matt wyglądał jak własna prześwietlona fotografia.- Powiedzieli mito przed domem.Właśnie zabierają.- urwał.- Nawaliliśmy I to po wszystkim, co jej obiecaliśmy.- Meredith te\ urwała.Nic więcej nie mo\na było dodać.- 109 - - Ale policja teraz będzie musiała nam uwierzyć.- Bonnie spoglądała naMatta, a potem na Meredith, czepiając się tej jednej rzeczy, którą mo\na było siępocieszyć.- Będą musieli.- Nie  powiedział Matt.- Oni nie uwierzą, Bonnie.Bo mówią, \e to byłosamobójstwo.- Samobójstwo? Czy oni widzieli ten pokój? Coś takie-go nazywająsamobójstwem?! - zawołała Bonnie podniesionym głosem.- Mówią, \e była psychicznie niezrównowa\ona.Mówią, \e ona.śe dorwałasię do jakichś no\yczek.- O mój Bo\e  westchnęła Meredith.- Myślą chyba, \e czuła się winna po śmierci Sue.- Ktoś się włamał do tego domu  powiedziała Bonnie ostro.- Muszą toprzyznać!- Nie.- Głos Meredith brzmiał miękko, jakby była szalenie zmęczona.-Popatrz na okno.Całe szkło jest na zewnątrz.Ktoś je wybił od środka.- Ach, i to jestto, co mi nie pasowało, zdała sobie sprawę Bonnie.- Pewnie on to zrobił, \eby się wydostać  wywnioskował Matt.Popatrzyli posobie w milczeniu, pokonani.- Gdzie Stefano? - Meredith spytała cicho Matta. Jest przed domem, gdzieka\dy mo\e go zobaczyć?- Nie, kiedy się dowiedzieliśmy,\e ona nie \yje, zawrócił.Właśnie szedłem goposzukać.Musi to gdzieś być niedaleko.- Cii! - syknęła Bonnie.Hałas od frontu ucichł.Kobiece krzyki te\.W tejwzględnej ciszy dosłyszeli cichy głos dobiegający zza drzew orzecha na tyłachogrodu.-.i to kiedy miałeś się nią opiekować!Ton głosu sprawił, \e Bonnie dostała gęsiej skórki na ramionach.- To on! - powiedział Matt.- I jest tam z Damonem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •