[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zatrzymali się na śniadanie przy drodze i ze smakiem zjedli trochę zimnej piersiłabędzia z przypiekanym chlebem i serem.Po posiłku Balwierz beknął i wręczył Robowitrzecią drewnianą piłeczkę, pomalowaną na zielono.Pełzli jak mrówki nizinami, potem wśród wzgórz wyżyny Cotswold, niskich iłagodnych, pięknych w stonowanych barwach lata.Po dolinach tuliły się wsie i więcej w nich było kamiennych domów, niż Rob oglądał w Londynie.Trzy dni po świętym Switunieskończył dziesięć lat.Nie wspomniał o tym Balwierzowi.Rósł.Rękawy koszuli, umyślnie skrojone przez mamę na wyrost, sięgały niewieleponiżej łokci, odsłaniając sękate przeguby rąk.Balwierz zmuszał go do ciężkiej pracy.Robwykonywał większość zajęć: ładował i rozładowywał wóz w każdym miasteczku i wsi,zbierał drwa na ognisko, nosił wodę.Rosły mu kości i mięśnie od wspaniałego pożywnegojedzenia, od którego Balwierz dostał porządnego brzucha.Do tego cudownego jedzenia Robszybko się przyzwyczaił.Rob i Balwierz przywykli też nawzajem do swoich obyczajów.Teraz gdy grubassprowadzał do obozowiska kobietę, nie było to dla Roba niczym nowym.Czasem słuchałodgłosów ich zmagań i próbował coś podejrzeć, ale zazwyczaj przewracał się na bok iusypiał.Jeżeli okoliczności temu sprzyjały, Balwierz spędzał noc w domu kobiety, lecz gdywstawał ranek i trzeba było ruszać, zawsze był w wozie.Stopniowo Rob zrozumiał, że Balwierz każdej kobiecie stara się przypodobać taksamo jak ludziom oglądającym jego występy.Opowiadał, że jego  driakiew dobra nawszystko to wschodni lek, sporządzany z naparu utłuczonego suszonego kwiatu roślinyzwanej vitaha, którą można znalezć wyłącznie na pustyniach dalekiej Asyrii.Lecz gdydriakiew się skończyła.Rob mu pomógł przyrządzić nowy zapas tej mikstury, toteż wiedział, że wprzeważającej części składa się ona ze zwykłego alkoholu.Nie musieli go długo szukać - za szóstym razem Balwierz trafił na wieśniaka, którychętnie mu sprzedał baryłkę korzennego miodu.Każdy rodzaj trunku by się nadał.Balwierzjednak twierdził, że zawsze szuka meteglinu, roztworu sfermentowanego miodu z wodą.- To walijski wynalazek, bracie, jedna z niewielu rzeczy, jakie zawdzięczamyWalijczykom.Nazwa wywodzi się od słowa meddyg, jak nazywają medyka, i tymi, mocnytrunek.Takim to oni kurują się lekiem, i niezły on, bo meteglin tępi język i zagrzewa ducha.Vitalia,  ziele życia z dalekiej Asyrii, okazała się szczyptą saletry dosypywanej przezRoba do każdego galonu meteglinu.Nadawała mocnemu trunkowi smak lekarstwa,łagodzony słodyczą sfermentowanego miodu, który stanowił podstawę specyfiku.Flaszeczki były małe.- Zapamiętaj: tanio kupuj baryłkę, drogo sprzedawaj flaszkę - mówił Balwierz.-Nasze miejsce jest wśród klas niższych i biedoty.Wyżej od nas stoją chirurdzy, oni biorądrożej i czasem podrzucają takim jak my co gorszą robotę, jak nie chcą sobie brudzić rąk.Jakby rzucali zgniły ochłap psu! Wyżej od tych nędzników stoją medycy, ci dopiero są ważni i leczą dobrze urodzonych, a biorą najwięcej ze wszystkich.Zastanawiałeś się kiedy, dlaczegoto twój Balwierz nie przystrzyga bród ani włosów? - perorował.- Bo stać mnie na to, żebysobie wybierać zajęcie.Tkwi w tym nauka i dobrze ją sobie wbij do głowy, terminatorze:sprzedając, i to umiejętnie, właściwe leki, balwierz może zarobić tyle co medyk.Gdybywszystko zawiodło, starczy ci o tym pamiętać.Po sporządzeniu leku na sprzedaż Balwierz wyjął mniejsze naczynie i dorobił jeszczetrochę mikstury, następnie sięgnął do spodni.Rob stał osłupiały i patrzył na strumień, którypociekł w  driakiew dobrą na wszystko.- To moja specjalna nalewka - powiedział bez żenady Balwierz, sikając do garnka.-Pojutrze będziemy w Oksfordzie.Tamtejszy szeryf, sir John Fitts, drogo każe sobie płacić za to, że nie przegania mnie zhrabstwa.Za dwa tygodnie będziemy w Bristolu, a tam karczmarz Potter zawsze mi głośnozłorzeczy w czasie występów.Dla takich jak oni staram się mieć na podorędziu stosownypodarunek.Gdy przybyli do Oksfordu, Rob nie szukał ustronnego miejsca, by poćwiczyćkolorowymi piłeczkami.Zaczekał wśród widzów, dopóki nie pojawił się w wytłuszczonymatłasowym kaftanie szeryf, chudy mężczyzna o zapadniętych policzkach i nie schodzącym zust wyniosłym uśmiechu, jakby rozbawiony był czymś, o czym tylko on sam wiedział.Robzobaczył, jak Balwierz wręcza mu łapówkę, a następnie niechętnie, z ociąganiem daje flaszkędriakwi.Szeryf odkorkował butelkę i wychylił jej zawartość.Rob oczekiwał, że się zakrztusi,wypluje miksturę i zawoła, by ich natychmiast zatrzymano, ale lord Fitts wysączył ją doostatniej kropelki i oblizał wargi.- Godny trunek.- Dziękuję wam, sir Johnie.- Dajcie mi parę flaszeczek do domu.Balwierz westchnął, jakby go wykorzystywano.- Ma się rozumieć, milordzie.Flaszeczki ze szczynami naznaczone były zadrapaniem, by można je odróżnić od nierozcieńczonego meteglinu, i stały osobno w kącie wozu.Rob jednak bał się napićjakiegokolwiek miodowego trunku ze strachu przed pomyłką.Istnienie  specjalnej nalewkiobrzydzało mu meteglin w ogóle, toteż być może dzięki temu nie rozpił się już we wczesnejmłodości.%7łonglowanie trzema piłeczkami stwarzało niespodziewane trudności.Rob pracowałnad nim przez wiele tygodni bez większego powodzenia.Zaczął od trzymania dwóch piłeczek w prawej ręce i jednej w lewej.Balwierz kazał mu się nauczyć przedtem żonglowaniadwiema piłeczkami jedną ręką, a teraz w odpowiednim momencie podrzucał trzecią w tymsamym rytmie.Dwie piłeczki wylatywały w górę razem, potem jedna, potem dwie i znowujedna.Aadnie wyglądało, gdy ta jedna wyskakiwała między dwiema pozostałymi, lecz niebyło to właściwe żonglowanie, nie potrafił bowiem osiągnąć tego, by tory trzech piłeczek sięprzecięły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •