[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiele lat temu, w tym samym kraju, kiedy uczyłem w Oksfordzie,chodził ciągle za mną pewien mężczyzna z psem z trzema łapami, lewatylna była amputowana, a potem odwiedził mnie bez uprzedzenia wdomu, nazywał się Alan Marriott, sam wyraznie utykał na lewą nogę(ale jej nie stracił) i był miłośnikiem książek.Słyszał kiedyś, jak o swo-ich książkowych zainteresowaniach, pokrywających się po części zjego upodobaniami, rozmawiałem z właścicielami antykwariatów, doktórych często zachodziłem.Jego pies był terierem, biedaczek musiałjuż dawno zdechnąć, psy nie żyją tyle co my.Pies młodej kobiety wy-dał mi się na odległość pointerem i miał wszystkie cztery łapy, dziwniemnie to uradowało, jak mniemam przez porównanie z tamtym kaleką,którego nagle sobie przypomniałem tej nocy niekończącego się desz-czu.Ale ja nic od nikogo nie chcę, pomyślałem, ani niczego od nikogonie oczekuję, chcę tylko jak najszybciej schronić się przed deszczem wdomu i zapomnieć o interpretacjach tego ciągnącego się długiego dnia,który nie skończy się, dopóki nie będę już bezpieczny na górze.Niechona do mnie podejdzie, jeżeli czegoś ode mnie chce albo jeżeli za mnąszła.Do diabła z nią.Przecież musiała mieć jakiś powód, zakładając, żemnie śledziła lub nadal to robi, nie zrobiła tego po to, żeby ze mną nieporozmawiać.Odwróciłem się i ruszyłem pospiesznym krokiem wswoją stronę, ale pokonując ostatni kawałek drogi, nie potrafiłem nienadstawiać ucha, przysłuchiwać się, czy nadal słyszę tamto tis, tis, tis,347które faktycznie powodował pies swoimi osiemnastoma palcami, amoże wysokie botki na tak płaskim obcasie, że ślizgały się po asfalcie.Doszedłem do drzwi mego domu, włożyłem klucz do zamka, otwo-rzyłem, dopiero wówczas złożyłem parasol i strząsnąłem go na ulicy,żeby jak najmniej zachlapać podłogę, a gdy tylko wszedłem na górę, odrazu zaniosłem go do kuchni, zostawiłem tam też płaszcz do wyschnię-cia, potem podszedłem niecierpliwie do okna i uważnie przyjrzałem sięplacowi, nie dostrzegłem tam dziewczyny ani jej pointera, mimo że dosamego końca słyszałem za sobą leciutki hałas, towarzyszył mi do sa-mych drzwi na dole albo tak mi się zdawało.Uniosłem wzrok i naprze-ciwko poszukałem oczyma tańczącego sąsiada, którego widok tyle razymnie uspokajał.Był u siebie, tak, można się było spodziewać, że niewyjdzie z domu przy takiej wstrętnej pogodzie, miał nawet gościa,Murzynkę albo Mulatkę, z którą czasami tańczył: sądząc po ruchach,postawie i rytmie nie miałem wątpliwości, że są pochłonięci jakimśpseudogaelickim tańcem (szybki ruch stóp w jednym miejscu, upartetupanie raz za razem w miejscu wielkości cegły albo, żeby nie przesa-dzać, płyty podłogowej), ręce natomiast są opuszczone, przyklejone dociała, nieruchome, umyślnie bardzo sztywne, pomyślałem, że słuchająpewnie muzyki z jakiegoś szaleńczego występu Michaela Flatleya,idola Wysp, który stepuje jak nawiedzony, nagrania wideo z jego daw-nych popisów były emitowane z dużą częstotliwością, nie wiem, czyjuż się wycofał czy tylko skrupulatnie dozuje swoją obecność, żebynadać swym oszalałym skokom po scenie bardziej wyjątkowy charak-ter.Jakież zadowolenie malowało się zawsze na twarzy mego sąsiadabez względu na to, co tańczył, czy w parze, czy w pojedynkę, kusiłomnie czasem, żeby iść w jego ślady, bo przecież wszyscy możemy torobić, tańczyć w domu, gdy wydaje nam się, że nikt nas nie widzi.348Nigdy jednak nie można być pewnym, że nikt nas nie widzi ani niesłyszy, nie zawsze się orientujemy, że jesteśmy obserwowani albo śle-dzeni.Ten biedny terier bibliofila Marriotta, pomyślałem, musiał mieć tyl-ko czternaście palców z powodu braku jednej łapy.Przypomniałemsobie o nim być może dlatego, że jego obraz złączył się w mojej pa-mięci na zawsze z obrazem młodej dziewczyny, która też na ogół nosiładługie buty, kwiaciarki Cyganki rozstawiającej co niedzielę swój stra-gan dokładnie naprzeciwko mego oksfordzkiego okna, po drugiej stro-nie długiej ulicy znanej tam jako St Giles'.Kwiaciarka miała na imięJane, mimo bardzo młodego wieku była już mężatką, najczęściej ubie-rała się w dżinsy i skórzaną kurtkę, czasem zamieniałem z nią kilkasłów, a Alan Marriott zatrzymał się przy jej straganie, żeby kupić dwakwiatki chwilę przed tym, nim przycisnął dzwonek przy moichdrzwiach rankiem lub po południu owego dnia, kiedy złożył mi wizytę,jednej z niedziel wygnanych z nieskończoności (zacytowałem wduchu).Marriott i ja skończyliśmy właśnie rozmowę na temat walij-skiego pisarza Artura Machena (jednego z jego ulubionych) i literaturygrozy albo strachu, którą Machen uprawiał ku zachwytowi Borgesa iwielu innych, aczkolwiek, jak sobie przypominam, Marriott nigdy niesłyszał o Borgesie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tematy
IndexBeniamin Muszyński Szklana Twarz
Muszyński Beniamin Szklana Twarz
Koontz R.Dean Twarz
Palmer Diana Pustynna goršczka
Chomsky, Noam Media Control
PS00 Nienacki Zbigniew Pierwsza przygoda Pana Samochodzika
Huff Tanya Victoria Nelson 03 Linie krwi (2)
Karpiński Marek Najstarszy zawód Âświata(3)
kurs samokontroli umyslu metoda silvy
Black Elk Speaks Being the Life Story of A Holy Man of the Oglala Sioux as told to John G Neihardt