[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dziękuję panu  rzekł Aschenbach i opuścił biuro.Na placu panowała bezsłoneczna parność.Nieświadomi niczegocudzoziemcy siedzieli przed kawiarniami lub stali, zupełnie pokrycigołębiami, przed kościołem, przyglądając się, jak ptaki, rojąc się i bi-jąc skrzydłami, spychały się wzajemnie, dziobiąc w zagłębieniu dłoni79 podawane ziarna kukurydzy.W gorączkowym podnieceniu, w tryum-falnym posiadaniu prawdy, przy tym z wstrętnym posmakiem w ustachi fantastyczną zgrozą w sercu, kroczył samotnik po płytach wspaniałegodziedzińca tam i z powrotem.Ważył w myśli oczyszczający go i przy-stojny czyn.Mógł dziś wieczór po obiedzie zbliżyć się do strojnej per-łami damy i powiedzieć jej, co już dokładnie planował:  Pozwoli pani,madame, nieznajomemu służyć jej radą, ostrzeżeniem, które egoizmprzed panią ukrywa.Niech pani odjedzie natychmiast z Tadziemi córkami! W Wenecji panuje zaraza! Mógłby wtedy narzędziu szy-derczego bóstwa na pożegnanie położyć rękę na głowie, odwrócić sięi uciec temu bagnu.Ale czuł jednocześnie, że jest nieskończenie dalekiod tego, by poważnie myśleć o takim kroku.Poprowadziłby go z po-wrotem, oddałby go znów samemu sobie; ale kto odchodzi od zmy-słów, najbardziej się boi wrócić do siebie.Przypomniał sobie białybudynek ozdobiony lśniącymi o wieczorze napisami, w których prze-świtującej mistyce gubiło się oko jego duszy; potem ową dziwnąpostać wędrowca, która w starzejącym się zbudziła młodzieńczą tęsk-notę do dali i do obczyzny; i myśl o powrocie do domu, o rozsądku,trzezwości, mozole i mistrzostwie mierziła go do tego stopnia, żeskrzywiona twarz jego wyrażała fizyczne mdłości. Trzeba milczeć! szeptał gwałtownie i:  Będę milczał!  Zwiadomość jego współ-wiedzy, jego współwiny oszołamiała go, jak małe ilości wina oszałamiająznużony mózg.Obraz nawiedzonego plagą i opuszczonego miasta,unoszący się mętnie przed oczyma jego duszy, rozpalił w nim nadziejenieuchwytne, przekraczające granice rozumu, nadzieje o przeogromnejsłodyczy.Czym było jego tkliwe szczęście, o którym przedtem marzyłchwilę, w porównaniu z tymi oczekiwaniami? Cóż warta dlań była je-szcze sztuka i cnota wobec korzyści chaosu? Milczał i został.Tej nocy miał straszliwy sen  jeśli jako sen można określić ciele-sno-duchowe przeżycie, które zdarzyło mu się wprawdzie w najgłęb-szym uśpieniu, w najzupełniejszej niezależności i przytomności zmy-słów, lecz bez poczucia, że poza zdarzeniami porusza się i jest obecnyw przestrzeni; widownią ich była raczej sama jego dusza i wdzierały80 się one z zewnątrz, gwałcąc jego opór, głęboki, duchowy opór, prze-chodziły i zostawiały za sobą jego istnienie, zostawiały kulturę jegożycia spustoszoną, zniszczoną.Zaczęło się od niepokoju, od niepokoju i pożądania, i ciekawości,co z tego wyniknie.Była noc i zmysły jego nasłuchiwały; bo z dalekazbliżał się zgiełk, wrzawa, mieszanina hałasów: szczęk, łoskot, głuchygrzmot, przerazliwy wrzask radości i wyrazne wycie przewlekłej głoski u  wszystko przeplecione, zagłuszone grozną słodyczą głębokogruchającej, haniebnie uporczywej gry fletu, która w bezwstydnienamiętny sposób czarowała wnętrzności.Ale on znał słowa, ciemne,lecz nazywające to, co nadchodziło:  Obcy bóg! Zapłonął dymiącyżar; wtedy poznał górski kraj, podobny do tego, który otaczał jego let-ni dom.I w potarganym świetle, z zalesionej wyżyny, między pniamia omszałymi gruzami skał toczyli się i spadali wirując w dół; ludzie,zwierzęta, tłum, szalejąca zgraja  i zaleli zbocze ciałami, płomienia-mi, rozgardiaszem i zataczającym się kręgiem tanecznym.Kobiety,potykające się o za długie odzienie ze skór, które zwisały im z przepa-sek, potrząsały brzękającymi bębenkami nad swymi z jękiem odrzuca-nymi w tył głowami, wywijały płonącymi pochodniami i gołymi szty-letami, trzymały syczące węże uchwycone w połowie ciała lub krzy-cząc niosły w obu rękach swe piersi.Mężczyzni z rogami na czole,włochaci, przepasani skórami, zginali karki i podnosili ramiona i uda,bili w spiżowe naczynia i walili wściekle w bębny, podczas gdy gładcychłopcy owiniętymi listowiem laskami bodli kozły, trzymając się ichrogów i dając się z okrzykami radości wlec ich skokom.I upojeni wyliwydając z siebie miękkie spółgłoski i kończąc przeciągłym  u słodkoi dziko jednocześnie, w sposób niepodobny do żadnego krzyku: turozbrzmiał, wyrzucony w powietrze, jak ryk jeleni, a tam oddawanogo wielogłośnie w wyuzdanym tryumfie, podżegano się nim nawzajemdo tańca i wyrzucania członków i nie dawano mu nigdy zamilknąć.Ale wszystko przenikał i opanowywał głęboki, wabiący ton fletu.Czyżi jego, przeżywającego to z oporem, nie wabił flet z bezwstydnąwytrwałością do zabawy i bezmiaru skrajnej ofiary? Wielka była jego81 odraza, wielka jego trwoga, rzetelna jego wola, by aż do końca chro-nić siebie przeciw obcemu, nieprzyjacielowi spokojnego i godnegoducha.Ale wrzawa, wycie, zwielokrotnione przez huczącą skałę, rosło,brało górę, nabrzmiewało porywającym obłędem.Zapachy dręczyłyzmysły, gryzący odór kozłów, wyziewy dyszących ciał i woń jakby gni-jących wód, poza tym inna jeszcze, znana: woń ran i panującej choro-by [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •