[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A siedzący na wprost niej policjant, który od początku przesłuchania ani nachwilę nie przestał przesuwać kubka z kawą po stole, wcisnął się w tę chwilę wahania Clairei powiedział:  W gruncie rzeczy zastanawia się pani, czy nie by ła zby t ludzka wobecpodejrzanego?.Ponieważ zaś Claire Kauffmann nadal nie odpowiadała, dodał:  Zastanawia siępani, czy ta krótka chwila słabości albo& jak by to ująć& współczucia, nie doprowadziła do jegośmierci?.Wy szła z tego przesłuchania pusta jak wy dmuszka, nie by ła w stanie sklecić jednej choćbyniespójnej my śli, mogła się ty lko zastanawiać, czy postąpiła słusznie, specjalizując się w prawiekarny m.Przy pisano jej rolę Sy zy fa w prostej spódniczce, z koczkiem na głowie.Nie wiedziałajeszcze, czy czeka ją postępowanie dy scy plinarne.Inspektorom zależało na ustaleniu, czy młodyThibault nie powinien zostać przesłuchany raczej w warunkach szpitalny ch niż w biurze Bry gadyKry minalnej.W zasadzie w ty m śledztwie Claire znalazła się na dalszy m planie, skupiono się nakwestiach techniczny ch i proceduralny ch, pozostawiając ją samą z wątpliwościami.Spojrzała na zegarek i stwierdziła, że nie zdąży już nic zjeść przed kolejną rozprawą, którazaczy nała się o czternastej.Wpadła więc ty lko do biura po akta sprawy brukarza, który zbił żonęmłotkiem.Przy okazji sprawdziła, czy ojciec Kern odłoży ł akta Notre-Dame do szuflady.Wy piłaszklankę wody , a potem udała się do sali rozpraw jak do kraju, w który m nigdy nie by ła.Sprawę rozpatry wano w obecności żony brukarza, która właśnie wy szła ze szpitala.Kauffmannżądała kary więzienia bez zawieszenia oraz pokry cia kosztów leczenia.Zachowy wała się jakrobot, raczej skandowała niż mówiła, prakty cznie nie odry wając nosa od papierów.Po rozprawie wy lądowała w olbrzy miej poczekalni Pałacu Sprawiedliwości.By ło jej niedobrze, czuła się zdezorientowana i jakby zamroczona, burczało jej w brzuchu, głowę ściskałaciasna obręcz, akta, które trzy mała pod pachą, ciąży ły.Zatopiła się w zgiełku, jaki czy nił tłuminteresantów, urzędników, adwokatów i żandarmów.Stukot własny ch obcasów, gdy szła pomarmurowej posadzce, wy dawał jej się odległy , przy tłumiony nakładający mi się na siebiedzwiękami, wkomponowany w cały ten hałas.Miała wrażenie, że jej kroki już do niej nie należą,że jakimś cudem oddaliły się od niej.Nagle zapragnęła krzy knąć.I ten krzy k narastający w głębijej jestestwa przy pomniał jej o inny m krzy ku, o ty m jedy ny m, który wy darł się z jej ust.By ła wtedy w szkolnej stołówce, chodziła do klasy maturalnej.Miała siedemnaście lat.Kolegausiadł obok niej przy wspólny m stole i zaczął mówić  za głośno, zby t blisko.Przede wszy stkimzby t blisko.I kiedy tak wrzeszczał jej do ucha, przekrzy kując ośmiuset inny ch uczniów jedzący chbefszty ki z fry tkami, zaczęła krzy czeć.Wy dała z siebie piskliwy wy soki krzy k, który trwał bezkońca, wzbił się w powietrze, wzniósł nad wszy stkie inne odgłosy , krzy k, który naty chmiastzamknął usta rozgadany m licealistom.Dy żurny nauczy ciel zabrał ją do dy rektora  niskiegowąsacza patrzącego na świat i na uczniów z ukry cia, jakie dawały mu grube okulary.Stała przednim, milcząc, nie potrafiła wy tłumaczy ć tego rozpaczliwego wrzasku, który się jej wy rwał.Tenkrzy k na nic się nie zdał, bo tak naprawdę nikt go nie usły szał.Uznała to za fakt i zapamiętała.Prawie dwadzieścia lat pózniej w olbrzy miej poczekalni pełnej nakładający ch się,mieszający ch, potęgujący ch głosów ten sam krzy k, to samo nieznośne napięcie znów próbowałosię z niej wy rwać.Czuła, jak to narasta.Fala, strumień, niepohamowany napór.Galopujący koń,który sforsuje bramę jej ust.I nagle ją zobaczy ła  ciemnowłosą drobinę, która siedziała na drewnianej ławce niedalekotablicy pamiątkowej poświęconej pracownikom Pałacu Sprawiedliwości poległy m podczasktórejś z dwóch wojen.Zobaczy ła, jak tamta siedzi, trzy mając pod pachą torebkę, a drugą rękęma unieruchomioną niebieskim temblakiem zapięty m na rzep.%7łona brukarza.Ta, którą niespełnadwa dni temu mąż skatował młotkiem.Ta, której mąż dostał rok więzienia, w ty m dziesięćmiesięcy bez możliwości wcześniejszego zwolnienia.Ty le uzy skała Claire Kauffmann.Wtedy upuściła akta.Kartki rozsy pały się u jej stóp, ślizgając się po gładkim marmurze.Młody adwokat w czarnej todze, o włosach wy smarowany ch grubą warstwą żelu, podbiegłi ukląkł przed panią prokurator, zbierając kartkę po kartce.Zignorowała przy stojnego dzieciaka,przeszła po papierach, kierując się do ławki obok tablicy ku pamięci poległy ch.%7łona brukarzazwróciła na nią oczy pełne łez.Pod jedny m miała czarną obwódkę.I kiedy parę metrów dalejmłody adwokat układał akta sprawy , Claire Kauffmann prowadziła długą rozmowę z żonąbrukarza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •