[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ależ oczywiście, że wszystko.Wypalona w nich żelazem przez ojca lekcja.Spojrzał jej w oczy.- Nie jestem od tego wolny.A teraz i ty.Wreszcie słowa prawdy.Kiedy parę godzin pózniej, z Lavender leżącą na poduszce u jej stóp,Mara usiłowała skupić się na pracy, Lydia Baker weszła do jej małegobiura, mówiąc: - Zmęczyłam się udawaniem, że nic nie widziałam.Mara starała się przybrać zaskoczoną minę, patrząc wielkimi oczamina najbliższą przyjaciółkę.- Słucham?- Nie udawaj, że nie rozumiesz - obruszyła się Lydia, siadając namałym drewnianym krześle po drugiej stronie biureczka Mary, ipoklepała się po kolanach, żeby zwrócić uwagę Lavender.Prosiątkopodniosło łepek, oszacowało człowieka wzrokiem i zdecydowało, żezostanie na poduszce.- Ta świnka mnie nie lubi.Mara uchwyciła się zmiany tematu.- Zwinka połowę przedpołudnia uciekała przed gromadą chłopaków,zachowujących się jak szaleńcy.Znowu.- Zawsze to lepsze od chłopa z siekierą.- Lydia przyjrzała się uważniezwierzątku.Lavender westchnęła.Mara parsknęła śmiechem.Lydia przeniosławzrok na Marę.- Przez siedem lat pracowałyśmy ramię w ramię i nigdy nie pytałamcię o przeszłość.Mara odchyliła się na krześle.- Zawsze ci byłam za to wdzięczna.Lydia uniosła jasne brwi i machnęła delikatną dłonią w powietrzu.- Gdyby chodziło tylko o mężczyznę, który przyszedł dziś po po-łudniu, mogłabym o tym zapomnieć.Ale w połączeniu z porannymgościem.mam dość niezadawania pytań.Książęta zmieniająwszystko.Bez cienia wątpliwości to byto niedopowiedzenie stulecia.Lydiapochyliła się w przód, postukując rytmicznie listem, który trzymała wręce, o krawędz biurka.- Mogę pracować w sierocińcu, Margaret, ale to nie znaczy, że niemam pojęcia o świecie za jego drzwiami.Ogromny mężczyzna, któryzjawił się bladym świtem, to był książę Lamont.- Zamilkła, po czymdodała: - Zabójca, książę Lamont.Boże, zaczynała nienawidzić tego przezwiska.- Nie jest zabójcą.- Słowa padły, zanim Mara zdążyła je powstrzy-mać.Zanim sobie uświadomiła, że w ten sposób przyznała milcząco, iżzna tego człowieka. Zacisnęła usta w wąską linię, Lydia natomiast szeroko otworzyłaoczy z ciekawości.- Nie jest?Mara starannie rozważała słowa, jakich użyje.Zdecydowała się na:- Nie.Lydia czekała długą chwilę, żeby Mara powiedziała coś jeszcze.Dwatuziny szpilek ledwie utrzymywały na miejscu jej bujne, niesforneblond włosy.Ponieważ Mara milczała, jej pierwsza pracownica iosoba, którą można by nazwać jej najlepszą przyjaciółką,wyprostowała się na krześle, skrzyżowała nogi, położyła ręce nakolanach i powiedziała:- Przyszedł nie po to, żeby zostawić dziecko.Dla arystokratów nie było czymś niezwykłym przyjść tutaj, prowa-dząc własnego syna z nieprawego łoża.- Tak.Lydia skinęła głową.- Przyszedł też nie po to, żeby któregoś zabrać.Mara odłożyła piórona miejsce.- Tak.- Ani żeby przekazać hojny, naprawdę hojny datek na utrzymaniesierocińca.Kącik ust Mary drgnął lekko.- Tak.Lydia przechyliła głowę.- Czy myślisz, że mogłabyś go do tego przekonać? Mara sięroześmiała.- Obawiam się, że przy mnie nie bywa w nastroju do okazywaniahojności.- Ach.Więc przyszedł tutaj bez żadnego związku z sierocińcem.- Tak.- To oznacza, że jego wizyta miała jakiś związek z drugim gościem.Mara, zaalarmowana, spojrzała w oczy przyjaciółki.- Nie rozumiem.- Kłamczucha - odparła Lydia.- Jako drugi odwiedził cię pan Chri-stopher Lowe.Niezmiernie bogaty, jak słyszałam, odkąd odziedziczyłbajeczną fortunę ojca.Mara zacisnęła usta.- Już nie jest bogaty. Lydia kiwnęła głową.- Nie.Podobno stracił wszystko na rzecz człowieka, który zabił jegosiostrę.- Nie zabił.- Mara urwała.Lydia wiedziała.- Mhm.- Lydia strzepnęła niewidoczny pyłek ze spódnicy.- Wy-dajesz się bardzo tego pewna.- Jestem.- Od jak dawna znasz księcia Lamont? - zapytała z ciekawościąLydia.Oto padło pytanie, które mogło wszystko zmienić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl