[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.***Mężczyzna ukrywający się pod nazwiskiem McKinseybył w zdecydowanie bardziej grobowym nastroju, kiedy,klnąc w duchu, jechał na południe, z powrotem ku Dum-fries.Gdyby sprawy potoczyły się zgodnie z planem, znajdowałby się już w tej chwili daleko na wyżynach, niemalże w domu, wiodąc ze sobą Heather Cynster, a jego posia-dłość i związani z nią ludzie wkrótce znów byliby bezpieczni.Tymczasem.Z zaciętym wyrazem twarzy zatrzymywał każdegozmierzającego na północ podróżnego, by zapytać o tęparę, przystawał w każdej chacie, stodole, oberży, każdym potencjalnym miejscu popasu, sprawdzał każdą boczną dróżkę.Dotarł aż do Thornhill, nie natknąwszy się na ich ślad- a to oznaczało, że albo gdzieś się zatrzymali, on zaśnieświadomie ich minął, albo też w którymś miejscu zboczyli z drogi do Glasgow.Nie miał pojęcia, dokąd mogli się kierować.Ani przez moment nie planował zwracać na siebieuwagi, nagabując dziesiątki osób na szlaku, ale nie miałwyboru.Chociaż tyle, że od odcinka drogi na południeod Thornhill odbijało na boki niewiele dróżek, a niedaleko rozdroży stały zwykle jakieś chaty.O tej porze, kiedy słońce wisiało wysoko na niebie, wieśniacy pracowali w polu, dzięki czemu łatwo mógł wypytywać, czy widzieli jego brata z kobietą.Uzyskał kolejny przeczący ruch głową, na powrót dosiadł Herkulesa i popędził go do galopu, zastanawiając się, czy dziewczyna jest warta takiego wysiłku.Gdyby nie to, że uciekła z nieznanym łotrem.Westchnąwszy w duchu z rezygnacją, jechał dalej.Bezwzględu na wysuwane przez siebie argumenty po prostunie mógł pozwolić, by głupiutkie dziewczę zagubiło sięna pustkowiu i doznało jakiejś krzywdy, skoro to wyłącznie za jego sprawą się tam znalazło, zamiast przebywać bezpiecznie w Londynie, na łonie rodziny.On ponosiłwinę za całą sytuację.Potencjalnie ryzykowne położenieHeather Cynster stanowiło niezamierzony skutek jegoplanu.I to on musiał wszystko naprawić.Zaciskając zęby, popędził Herkulesa do cwału.RozdziałdwunastyPóźnym popołudniem Heather i Breckenridge weszlido wioseczki, według mapy pyszniącej się nazwą Craig-darroch.W milczącym porozumieniu zatrzymali sięi przyjrzeli trzem chatom, zbitym w gromadkę na łagodnym wzgórzu przed nimi, ponad dróżką.- Za zakrętem nie znajdziemy większej wioski? - Heather wskazała głową dalej, tam, gdzie dróżka znikała za kolejnym wzgórzem.- Zgodnie z mapą nie.Przez spory odcinek drogi nie odnotowano na niej żadnej większej osady, nie możemy więc ryzykować dalszej wędrówki.- Spojrzał na niebo na zachodzie.- Wbrew pozorom, słońce niedługo się schowa.Do Kirkland dotarli wczesnym popołudniem i podą­żyli dalej szerszym traktem, który biegł przez wzgórza,łącząc Thornhill z New Galloway.Szli wolno, bo choć tadroga miała lepszą nawierzchnię, wiła się, kluczyła, wspinała i opadała, jakkolwiek nigdy nie stromo.W każdym razie nie było szans na to, że tego dnia dotrą do Doliny.Mniej więcej przed godziną minęli wioskę Moniaive i,trzymając się ustalonej z góry trasy, skręcili w znaczniewęższą, wyboistą dróżkę, praktycznie ścieżynę, która doprowadziła ich do Craigdarroch.Breckenridge miał nadzieję, że dzięki wyborowi takiego mało oczywistego szlaku przez wzgórza zgubią ewentualny pościg.U jego boku Heather się poruszyła.- Spróbujmy w ostatniej chacie.Wygląda na to, żez tylu dobudowano dodatkowy pokój.Spojrzał i przytaknął, mocniej ściskając rękę Heather.Podeszli do chaty o pobielonych ścianach, na końcukrótkiego szeregu, zatrzymując się na podeścieprzed pomalowanymi na czerwono drzwiami.Breckenridge poprawił torby na ramieniu i zapukał.Po chwili otworzyła kobieta.Zdawała się zaskoczona ich widokiem.Kiedy spojrzała na Breckenridge'a, w jej oczach pojawiła się panika; prędko przymknęła drzwi.- O co chodzi? - zapytała przez szparę.Nim zdążył odpowiedzieć, Heather wystąpiła naprzód.Uwolniła lewą dłoń z jego uchwytu i złapała Breckenridge'a za przedramię, ściskając.ostrzegawczo?- Zastanawialiśmy się, czy mogłaby nam pani wynająćpokój na noc.Idziemy odwiedzić moją rodzinę, ale droga okazała się cięższa, niż się spodziewaliśmy, dlatego musimy gdzieś przenocować.Breckenridge spostrzegł, że wzrok kobiety opadana dłoń Heather na jego przedramieniu - tę samą, na której połyskiwał jego sygnet - i postanowił się nie odzywać.Kobieta popatrzyła na Heather, w wymiętej sukni,z włosami wymykającymi się z upiętego tego ranka kokuoraz zaróżowioną od słońca skórą, zwykle tak alabastrową.Potem ze znacznie większą ostrożnością przyjrzała się Breckenridge'owi.Omiotła go spojrzeniem od głowydo stóp i z powrotem, nim wreszcie znów skupiła uwagęna Heather.- To panin chłop?- Tak.Jest mój.Miał chęć spojrzeć na Heather pytająco, ale się pohamował.Odpowiedziała kobiecie natychmiast, z nieza-chwianą pewnością; kątem oka widział, że minimalnie wysunęła brodę, jakby rzucała rozmówczyni wyzwanie,by ta spróbowała wyrazić się o nim niepochlebnie.Nie przypominał sobie, kiedy po raz ostatni jakaś kobieta patrzyła nań bez wyraźniej aprobaty, ale nie byłgłupi.Ich rozmówczyni ewidentnie nie ufała postawnym,silnym mężczyznom.Dlatego pochylił głowę i zwiesił ramiona, starając się, w miarę możliwości, wyglądać niegroźnie.- Chętnie narąbię dla pani drew na opał - wymamrotał, przestępując z nogi na nogę.- Jak dla tej pary, która przenocowała nas wczoraj, jeszcze w Gribton.Jako dodatek do zapłaty, naturalnie.Kobieta znów spojrzała na Heather, skinęła głowąi odstąpiła.Otwarła szerzej drzwi, gestem zapraszającich, by weszli.- Nazywam się Croft.Jestem wdową, to muszę byćostrożna, rozumiecie.Ale grosiwem nie pogardzę,a i drewno się przyda.Heather rozejrzała się po maleńkiej izbie dziennej.Otwarte drzwi pośrodku tylnej ściany prowadziłydo kuchni w przybudówce, ze stołem z nieheblowanychdesek na poczesnym miejscu.Za drzwiami po prawej anichybi znajdowała się sypialnia gospodyni.Piec z kominem wbudowano w tylną ścianę, na prawo od kuchennych drzwi.Jeszcze dalej na prawo wiodły na górę wąskie schody, które zakręcały, znikając za kominem.Pani Croft zamknęła solidne drzwi wejściowe na ciężką, żelazną zasuwę i machnęła ręką ku schodom.- Zapasowy pokój jest na górze.Obejrzyjcie sobie, zostawcie rzeczy.Umywalnia jest z tyłu, wchodzi się przez kuchnię.- Zawahała się, prześlizgując spojrzeniempo Breckenridge'u, by utkwić je w twarzy Heather.Później skinęła głową, jakby podjęła decyzję.- Przybyliście akurat w porę, właśnie się brałam do gotowania obiadu.Jeśli chcecie, mogę was przyzwoicie nakarmić, teraz i na śniadanie, jako dodatek do pokoju.- Dziękujemy.- Heather uśmiechnęła się ze szczerąulgą.- Bardzo bylibyśmy radzi.- Przypomniawszy sobie,ile zapłacili Cartwrightom, zaproponowała tę samą kwotę.Pani Croft nieomal się rozpromieniła.- Byłoby akuratnie, jeśli na pewno możecie sobiena tyle pozwolić.- To uczciwa suma - wymamrotał Breckenridge, który stał z pochyloną głową pod jedną z niskich belek powały.- Mogę też od razu zacząć napełniać pani kosz na drewno, póki ciągle jasno.W piecu płonął już niewielki ogień.Pani Croft zerknęła na stojący obok kosz na drewno, zapełniony do po­łowy.Nie patrząc Breckenridge'owi w oczy, machnęłaręką.- Och, to może zaczekać do rana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •