[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może dla tego nikt jej też nie wierzył!  odparł starzec. Nie zawiodłem się nigdy na przepowiedniach twoich  dodał Cezar wiesz, żem innych astrologów wygnać i wymordować kazał.było to plemięoszustów.W ciebie wierzę jednego, Thrasyllu, tyś mi jeszcze w Rhodosprzepowiedział Rzym i Caprea.powiedzże mi.jasno widzisz resztę mojejprzyszłości? Tak! są dnie Cezarze  z niepewnością jakąś, wahając się i wpatrując wniego, odpowiedział Thrasyllus. A dzisiejszy? Nie wiem.chciałżebyś badać mnie w tej chwili? Może.ale nie o siebie. uśmiechając się dziko, zawołał Tyberyusz. Będę ci posłusznym, w miarę sił, jakie mi ześlą bogowie.  A więc, powiesz mi.nie moją, twą własną przyszłość.Co ciebie czeka wtej chwili? co zgotowano dla ciebie? Dla mnie? cofając się krokiem odezwał starzec  i widać było jak cieńprzesuwającą się po twarzy jego bladość, po której żywszy trochę rumieniecoblał ciało. Dla mnie? powtórzył poglądając po niebie, jakby w niem szukałskazówek. Co ci jest? zdajesz się mieszać?  spytał Cezar szydersko. Nic mi nie jest.nie widzę jeszcze jasno.rozwidnia się! postrzegam! Wistocie.śmierć mi zagraża niechybna, którą tylko Cud bogów odwlec może.tak jest! przyszła godzina libacyi bogom podziemnym i ofiary Eskulapowi.Cezar, pomimo nawyknienia do ukrywania swych uczuć i wrażeń, zdawał sięwidocznie zdumiony i przelękły. Gdzieżeś to wyczytał? zapytał. W sobie  rzekł uspokojony Thrasyllus.A tem ciężejby mi było umierać  dodał po chwilce  że śmierć moja o roktylko poprzedzi największe dla Rzymu nieszczęście. Nieszczęście Rzymu? jakie? mów wyrazniej  podchwycił Tyberyusz. Zmierć twoją, Cezarze  śmielej zawołał wieszczbiarz.Na tę wzmiankę twarz pańska pobladła straszliwie i powleczona na chwilę tąbiałością trupią, ukazała się straszniejszą jeszcze, bo na niej wszystkie plamywrzodów i blizny stare schorzałego ciała zarysowały się sino.Stał chwilę niemy, potem rękę wyciągnął ku astrologowi, a on przyklęknąwszyucałował drżącą dłoń Cezara. Nie obawiaj się  rzekł  niebezpieczeństwo minęło; ale ci Apollo dobrzepodszepnął!  I z lekka klasnął na niewolników.Jak z pod ziemi zjawili się nastawieni po bokach oprawcy z za zielonychkrzewów gałęzi. Szanujcie Thrasylla  rzekł im Tyberyusz  życie jego związane zmojem.Ta okrutna ze starcem próba trwała tylko chwilę; niebezpieczeństwo, któregotak przytomnie unikał, co go bladością okryło, zdawało się już być zapomniane,filozof odzyskał całą moc ducha, spokój i powagę, jaką miał przed chwilą, stałprzed Cezarem, gotów na jego rozkazy, milczący i chłodny.Tyberyusz nie na niego już, ale w stronę Ostii spozierał baczniej, coraz szukającpo morzu żagla, któryby mu dobrą wieść przynosił, śledził jakiegośumówionego znaku; niepokój widocznie coraz nim silniej owładywał. Thrasyllu!  rzekł nareszcie z uśmiechem wymuszonym  co mi z Rzymuprzyniosą? Sprawiedliwą pomstę bogów!  odparł dwuznacznie filozof.Oba zamilkli na długo; Tyberyusz, odstąpiwszy kilka kroków, rzucił się napoduszki bronzowego siedzenia, które tam stało w portyku. Wieczór powoli mrokiem przejrzystym osłaniał dalsze obrazu przedmioty, nikływ jego głębiach góry ciemniejące i zlewające się z tłem niebios, wyspy dalsze,morze zaczynało tracić żywą swą lazurową barwę.Na wschodzie kilka gwiazdek blado zajaśniało i chłodny wietrzyk powiał,wstrząsając lekko liście figowych drzew i bluszczów  głęboka ciszarozprzestrzeniała się dokoła. Cajus!  zawołał Cezar domyślając się, że posłuszny wychowanekniedaleko być musi.I Cajus nadbiegł natychmiast posłuszny. Zlij na brzeg, czy nawy moje gotowe? czy ludzie stoją przy wiosłach? możemi będą dla kogo potrzebne.niech majtkowie pod śmierci karą nie opuszczająstanowisk swoich.Cajus znikł, biegnąc tak szybko jak się wprzód zjawił, a Thrasyllus także uszedłpo cichu z przed oczów Cezara.Tyberyusz pozostał sam i patrzał uwięzionym, nieruchomym wzrokiem nabrzegi Campanii coraz chmurniejsze i niknące [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •