[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczególnieże było kilkaset metrów od drogi.Myliłem się.Z daleka widzieliśmy światło; ślepy by trafił.Zostawiliśmy kierowcę i szeregowca w wozie i z kapitanem poszliśmy w stronę światła.Atam zamiast śladów po wybuchu zastaliśmy całą chmarę Rosjan krzątających się w tymmiejscu, jakby zabezpieczali dowody, ludzi z latarkami, jakichś cywili w białych fartuchach zośrodka. Jakiego ośrodka? Kilka kilometrów od koszar i poligonu mieścił się ośrodek badań meteorologiczno-strategicznych.Prowadzili go właściwie sami Rosjanie.To, co robili, było ściśle tajne, i nie miałem okazji tam być.Powiedziano nam tylko, że badają wpływ zjawisk pogodowych naskuteczność różnego rodzaju działań bojowych.Dostosowywali do tego taktykę i sprawdzaliteoretyczne scenariusze.Reszta nas nie interesowała.Choć ośrodek sąsiadował z jednostką,dowództwa były oddzielne.Cały teren ogrodzono, ale z zewnątrz nie wydawał się ciekawy.Ot, kilka piętrowych baraków.Wtedy nawet dworzec kolejowy mógł być uznany za ściśletajny  pułkownik roześmiał się pod nosem. A oni badali deszczyk, chmurki i ciśnienie. Czy to normalne, że ludzie z ośrodka weszli na wasz teren i coś tam badali? Ależ skąd! Byłem dowódcą! Poza tym bez mojej wiedzy pojawili się tam także ludzie,których ani ja, ani kapitan nie znaliśmy! W dodatku nie było wśród nich ani jednego sapera!Jeśli to był niewybuch, dlaczego tak beztrosko wszyscy tam spacerowali! W wojsku cośtakiego nawet w tamtych czasach było nie do pomyślenia. Co pan wtedy zrobił? Byłem wściekły.Nie pamiętam, co dokładnie krzyczałem, ale kiedy wywrzeszczałem: Na czyj rozkaz tu jesteście!? , z tłumu wyłonił się pułkownik Bieński, mój bezpośredniprzełożony, i powiedział, że z jego rozkazu.Oniemiałem.Bieński bywał w Skierniewicachraz, dwa razy do roku.Byłem pewien, że jest w Warszawie. Przecież sam pan mówił, że wydał rozkaz zawiadomienia dowództwa  przypomniałAdam. Tak, ale zaledwie pół godziny wcześniej, dopiero wtedy, gdy dokładnie przesłuchaliśmyszeregowca, a on powiedział nam, że jego kolega nie żyje.Niemożliwe, aby Bieński dotarł doSkierniewic w trzydzieści minut po telefonie od nas, a była druga w nocy! Ktoś go musiał wcześniej zawiadomić. Właśnie.I to tuż po wypadku.Kim był człowiek, który nie tylko wiedział o wypadku,ale miał posłuch u pułkownika i jeszcze dowiedział się, że szeregowiec zginął, zanim jazostałem powiadomiony, nie wiem do dzisiaj.Adam wzruszył ramionami. Musiał pan przecież wiedzieć, że tam z pewnością byli agenci KGB. Oczywiście, ale oni nie zajmowali się wypadkami szeregowców.A nagle wycieczkadwóch żółtodziobów do lasu sprowadza w środku nocy do Skierniewic ekipę naukowo-śledczą z doskonałym, jak na tamte czasy, sprzętem, wykonującą robotę na zlecenieWarszawy. Bo to nie był niewybuch. Właśnie.Pułkownik Bieński wydał jakieś tam rozkazy, wziął mnie za ramię ipowiedział, że wracamy do koszar i że całą odpowiedzialność bierze na siebie. Czy próbował panu wytłumaczyć, co tam się działo? Tak.Kiedy wróciliśmy, usiedliśmy z nim i z kapitanem w moim pokoju i długorozmawialiśmy.Uspokajał nas, mówił, że wszystko jest pod kontrolą i że musimy trzymać siętak zwanej awaryjnej instrukcji, którą dostaniemy rano.  Napisali instrukcję przez noc!?Wyszomirski pokręcił przecząco głową. To niemożliwe.Nie daliby rady.Musiała być przygotowana wcześniej.Instrukcja byławyczerpująca i miała prawie sto stron. Nie ma pan jej? Ależ skąd! I nie wiem, co z nią się stało po moim odejściu. Co mówił pułkownik? %7łe towarzysze radzieccy, a także naukowcy badają dziwne zjawiska na bagnach i żeteren na jego rozkaz zostaje natychmiast ogrodzony i wstęp tam jest wzbroniony.Dopierowtedy skojarzyłem ten ośrodek meteorologiczny ze zjawiskami na bagnach. Wcześniej nie wpadło to panu do głowy? Ależ skąd! Nikt nie brał tych bujd na poważnie! A pułkownik.powiedział wtedy coś bardziej konkretnego? Mówił, że sami jeszcze nic nie wiedzą, ale zdradził mi, że te dziwne zjawiskazachodziły już wcześniej.Między nami mówiąc, panie redaktorze, tak jak wspomniałem, dotej pory nie wierzyłem w te bajki o lesie zjadającym ludzi. Wcześniej nie był pan świadkiem żadnych zaginięć? Nie.Plotki dotyczyły cywili.Teren poligonu w Skierniewicach był nieogrodzony.Tylko koszary.Teraz nie wiem, co tam się dzieje. Nic, wszystko pustoszeje. Hm, jak to w życiu. mruknął do siebie smutno pułkownik. Czy przeniesiono pana gdzie indziej?  spytał Adam. Zobowiązano do tajemnicy?Wyszomirski pokiwał z uśmiechem głową. Miał pan rację na początku naszej rozmowy.Nic nie zrobiono.Zostałem zobowiązanyoczywiście do przyjęcia oficjalnej wersji, czyli że żołnierz zginął od niewybuchu, w wynikuwypadku, ale do żadnej tajemnicy nas nie zobowiązano. Dziwne. przyznał Adam. Nie musieli  pułkownik zajrzał głęboko w oczy Kniewiczowi. Wie pan, jakaprzyszłość czekała oficera, który nagle zacząłby rozpowiadać o strasznym duchu,nadprzyrodzonych zjawiskach i znikających ludziach, których zjadał las? Wyobrażam sobie. Szczególnie w tamtych czasach.Sam pamiętam, jak traktowałem te opowiastki. I na tym się wszystko skończyło? Tak, sprawa przycichła.%7łołnierze mówili o tym jeszcze przez pewien czas, ale szybkozajęli się swoimi sprawami, których było niemało.Ranny żołnierz został uznany za chwilowoniepoczytalnego i oddany pod opiekę psychiatryczną.Nigdy nie wrócił do jednostki.Pewnieodesłali go do domu, nie wiem.Ciało drugiego, jak powiedział mi Bieński, zostałoprzewiezione na badania.  Widział pan to ciało? Nie.I nikt z ludzi, których znam. A zwykli żołnierze? Niczego nie wiedzieli.Oczywiście, oprócz tego, że ich kolega zginął.Zostało jakdawniej.plotki.Wszystkich świadków przesłuchania szeregowca przeniesiono gdzie indziej,a dla poborowych był to dodatkowy sygnał, aby nie zbliżać się bez rozkazu do bagien. I nie zobowiązano was do tajemnicy?  upewnił się Adam. Tak jak panu powiedziałem.Pozwolono nawet przyjechać telewizji, którejprzedstawiliśmy wersję oficjalną.Bieński uczulił nas na to, aby całkowicie zaprzeczać, jeśliktoś podejrzewałby samobójstwo.Dziennikarzom śmierć w wojsku głównie z tym się wtedykojarzyła. A więc nie było żadnej tajemnicy  podsumował Kniewicz. I pewnie wszyscy zczasem przestali widzieć w tym cokolwiek ciekawego? Właśnie. Pod latarnią bywa najciemniej  westchnął Adam. Rozmawiał pan z kimś kiedyś otym tak jak ze mną?Pułkownik zaprzeczył ruchem głowy. Nie.Bałem się śmieszności i.nie da się ukryć, kłopotów.Teraz mi wszystko jedno.Mam bardzo dobrą pamięć, mogłem jednak coś pokręcić, pewnie pominąłem jakieśszczegóły.To było przecież dwadzieścia parę lat temu. Taaak  Adam pociągnął łyk coli i zerknął w głąb sali, jakby chciał poukładać to sobielepiej w głowie. Jak pan mnie znalazł? Wystarczyło sprawdzić, kto wtedy tam dowodził.W starej  Trybunie Ludu znalazłemnotatkę z pańskiej wypowiedzi na ten temat i komentarz, że wyjaśnia pan wszystkieokoliczności wypadku. No tak, tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •