[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet bydło, w uboższych zagrodachzwykle od zmroku do świtu ryczące z głodu, tej nocy bało się poruszyć, by nie zaszeleściłarozsypana na ziemi wyściółka.Nagle, nie wiadomo skąd, na niebie zaczęły pojawiać się chmury.Wyglądało to, jakbybogini Nut po kolei gasiła gwiazdy, a zdmuchnięte przez nią płomyki zmieniały się wbłyskawicznie rosnące obłoki smolistego dymu.Już po chwili całe niebo wypełnione byłoczarnym oparem.I wtedy właśnie pojawił się on.Gdyby w inną noc lub inny dzień dostrzegł go któryś z hebrajskich niewolników, pewnieuznałby, że to nowy szaleniec pokroju Mojżesza.Podobnie jak tamten mężczyzna szedł bowiemboso, wspierając się na sękatym kosturze, odziany w zgrzebną szatę z kapturem.Przez ramięmiał przewieszoną pasterską torbę.Był co prawda dużo większy niż prorok, ale czy każdyszaleniec musi być wychudzonym pustelnikiem?Jednak to nie wszystko.Lewa część twarzy wędrowca.płonęła.Pomarańczowe językiognia wychylały się raz po raz, szarpiąc drapieżnie materiał kaptura.Czasem obejmowały naglecałą twarz, innym razem znikały niemal całkowicie, pozostawiając jedynie dwa maleńkieogniki w przymrużonych oczach.Poza tym, co wbrew pozorom nie było wcale łatwo zauważalne, miał skrzydła.I to aższeść.Były jednak tak delikatne, że drżąc, wyglądały jak podążające za mężczyzną kłęby mgły.Nagle wędrowiec przystanął.Energicznym ruchem odrzucił kostur, pochylił się i nabrał wdłoń piasku.Powąchał.Egipska ziemia pachniała nieprzelaną jeszcze krwią, niespełnionym przerażeniem.Bezsensownym uporem i złowrogą obietnicą.Był na miejscu. - I powiedział Pan - wyszeptał, podnosząc się - wszystko pierworodne Egiptu, odpierworodnego syna faraona, który siedzi na swym tronie, aż do pierworodnego tego, który byłzamknięty w więzieniu.Uniósł głowę ku niebu.- Na pewno tego właśnie chcemy? - zapytał.Nie czekając na odpowiedz, uniósł w górę ręcei wyrecytował formułę.W jednej chwili zniknęła gdzieś zgrzebna szata, a skrzydła stały się już dobrze widocznejak u ptaka.W ręce wędrowca, który, stojąc nago na środku drogi, wyglądał jak opiewany wgreckich pieśniach młody bóg, znikąd pojawił się miecz.Mężczyzna przyjrzał mu siękrytycznie, po czym odrzucił obok kostura.- Nie tym razem, przyjacielu - wyszeptał, krzywiąc się w uśmiechu.Przewiesił przez ramięswą podróżną torbę.- Ale nie martw się.Wrócę po ciebie.Jeszcze mi się przydasz.Trupio blady księżyc przełamał opór chmur i na krótki moment oświetlił miasto.Gdy napowrót zniknął, na drodze pozostał tylko miecz i kostur.* * *Zwolnił uścisk, ale nie puścił szyi chłopca, dopóki nie upewnił się, że ten nie żyje.Kilkadomów wcześniej odkrył już ze zdumieniem, że jeśli dusza tylko wychyli swój zdziwiony łeb,to jest jeszcze zdolna wrócić.Więc i on musiał się wracać i poprawiać.Teraz czekał jużcierpliwie, aż dusza wylezie cała, po czym odsyłał ją, skąd przyszła.- No dalej, pierworodna cholero - wycedził, wciskając kciuk w krtań dzieciaka.- Nie mamcałej nocy.W końcu wyłoniła się.Jak wszystkie w tej części świata miała niebieską poświatę, barwęzmarnowanej okazji.Tak wyglądały dusze tych, którzy mieli sposobność poznać Pana, ale zniej nie skorzystali.Potępieńcy inaczej.Dusza rozejrzała się niepewnie po izbie.Zobaczywszy anioła nad łóżkiem, wydała z siebieciche westchnienie i.zniknęła.Odsunął się od zwłok i po cichu ruszył ku wyjściu.Pogładził jeszcze po twarzy śpiącą obokrodziców maleńką siostrę chłopca, nim zniknął za kotarą.Dziewczynka ssała kciuk, śniąc oskrzydlatych postaciach czuwających nad jej snem.Południowa HiszpaniaWspółcześnieLimuzyna stanęła przed hotelem.Ubrany w czerwony uniform odzwierny wyprężył się jakstruna i już miał ruszyć otworzyć drzwi, gdy nagle ktoś złapał go za ramię.- Przecież mówiłem ci, Miguel - rozległ się cichy szept portiera Alberta - im masz nieotwierać.No, chyba że chcesz, by cię podziurawiły pingwiny.Miguel nie chciał.Był tego pewien od chwili, gdy pierwsze z nich, uzbrojone w karabiny maszynowe przewieszone na paskach, pojawiły się na terenie hotelu.Pingwiny, czyli agenciochrony, nazwani tak przez Alberta z powodu ich ubioru: czarnych marynarek na białych T-shirtach.Zdaniem Miguela nie była to dobra nazwa, brzmiała tak jakoś mało oryginalnie,nieświeżo.Zupełnie jak oddech portiera.No i oczywiście, co to za pingwiny, skoro wszyscy pochodzili z Egipskiej Agencji Ochrony Sfinks ? Już bardziej pasowałyby ibisy, one przynajmniej żyły w Egipcie.Nie byłowątpliwości.Stary Albert kretyniał coraz bardziej.Mimo to Miguel postanowił go posłuchać i nie ruszył się z miejsca, choć stojąca napodjezdzie limuzyna drażniła go jak uparta myśl o niewyłączonym żelazku.Aż się skręcał, bywsiąść i przejechać choćby te kilkanaście metrów na parking.Siedzący w samochodzie chłopiec, ubrany w idealnie skrojony garnitur i przepasanyczerwono-białą szarfą, też nie wyglądał na zadowolonego.- Naprawdę nie widzę sensu mojej tu obecności, tato - powiedział już chyba po razdziesiąty tego dnia.Siedzący naprzeciwko mężczyzna, ubrany niemal identycznie, przejechał ręką po czole.- Mówiłem ci już, że jako mój syn powinieneś pokazywać się na jak największej ilościimprez.Tytuł książęcy zobowiązuje.- Wiem, wiem - przerwał chłopiec.- Rzeczywiście, już to mówiłeś.I nawet się z tobązgodziłem, pamiętasz? Tyle że mógłbym być gdzieś, gdzie moja obecność na coś by sięprzydała.Nadal nie widzę sensu organizowania szczytu dla młodych następców tronów.Oczym mamy rozmawiać? O gospodarce?- Młody człowieku, przerwałeś mi - odezwał się oburzony ojciec, odczekawszy jednak, ażsyn skończy mówić.Jednak młody książę kontynuował grzecznym, choć stanowczym tonem:- Nie licząc tego z Anglii, będę tu najstarszy.A mam dopiero trzynaście lat.Skazujesz mniena tydzień w towarzystwie dzieciaków.Mężczyzna pokręcił tylko głową i wcisnął przycisk interkomu.- Przygotujcie się - powiedział.- Książę wychodzi.Spojrzał synowi prosto w oczy.- I tak powinieneś się cieszyć.W średniowieczu już dawno byłbyś zaręczony.Idz i spraw,by Monako miało powody do dumy.- Dobrze - burknął chłopiec, gramoląc się z miejsca.Zmienię pieluchę następcy tronuDanii.To ci dopiero będzie jazda - cisnęło mu się jeszcze na usta, ale tę uwagę zatrzymał jużdla siebie.Otworzył drzwi i wysiadł.Czterech ochroniarzy, dwóch jego prywatnych i dwóchpotężnych Egipcjan, od razu zasłoniło go ze wszystkich stron.Młody książę dotąd niezastanawiał się, z czego śmieją się takie draby po pracy, gdy zostają we własnym gronie.Aleteraz pomyślał ze wstydem, że najbliższe dni dostarczą im dowcipów na cały rok. * * *Większość książąt zdążyła się już zadomowić.Niemowlęta na rękach nianiek gaworzyłybądz popłakiwały z cicha.Kilku brzdąców dostępowało właśnie przyjemności przewijania naspecjalnie podstawionych stoliczkach.Nieco dalej dwu-, trzy - i czterolatki pod bacznymispojrzeniami opiekunek okupowały stojącą w holu fontannę, przemieniając ją w staw pełengumowych kaczek i żółwi.Grupa nieco starszych dzieci, dowodzonych przez pierworodnego cesarskiej dynastii Chin,parodiowała swych ojców, dumnie wkraczając na schody tylko po to, by zaraz zjechać postarannie wypolerowanej poręczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •