[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sędziazmarł spokojnie jako psi staruszek i na własnym posłaniu na miesiąc przed tym,jak VanGelderowie się wyprowadzili.Ogrodzenie znów poczerwieniało moim rocznikiem Briggsa i obok pojawiłasię kosiarka do trawy marki Stratton.Magda przyniosła do kuchni telefon bez-przewodowy.— Dzwoni George.Mówi, że to ważne.Wziąłem słuchawkę.Gi Gi wrócił do stołu i znowu zajął się jedzeniem.— Co jest, George?— Pies wrócił, Frannie.Siedzi teraz obok mnie.— Twój pies, Chuck?— Chuck też.I Old Vertue.Siedzi obok mnie w salonie.Żywy, Frannie.OldVertue znowu żyje.I jest tu jeszcze ktoś, kogo powinieneś spotkać.On przypro-wadził oba psy.Nazywa się.Floon?— Caz de Floon — rozległo się w tle.— Już idę.— Przerwałem połączenie naciśnięciem kciuka i opuściłem bez-władnie rękę.— To przyjaciele Gi Gi? — spytała moja piękna żona.— Tak.Są u George’a.Pójdziemy po nich.128***Stanęliśmy z chłopakiem po bezpiecznej stronie drzwi.Ja z dłonią na klam-ce, on z cynamonową bułeczką, którą Magda odgrzała mu, żeby sobie zjadł podrodze.— Myślisz, że bezpiecznie będzie wyjść?Junior nadgryzł bułeczkę i odezwał się z pełnymi ustami:— Odczekaliśmy dosyć po tym, jak twoje ogrodzenie znów poczerwieniało.Nic więcej już się nie zmieniło.Powiedziałbym, że mamy już dzisiaj.Zresztą, jest tylko jeden sposób, żeby to sprawdzić.Przymrużywszy mocno oczy, otworzyłem drzwi.Nieświadomie oczekiwałemchyba, że za progiem zastanę albo koniec świata, albo przybyszów z kosmosu.Przymknięcie powiek miało chyba wyegzorcyzmować tę potworną alternatywę.Wszystko wyglądało normalnie.Z wolna wypuściłem powietrze z płuc.Jakdokładnie wyglądało Crane’s View wczoraj? Jak wyglądała wczoraj moja ulica?Po drugiej stronie parkował biały saturn, a nie jaguar taty.Dobra.Na werandzieu sąsiadów wisiał hamak.OK.Mój motocykl przyczaił się na podjeździe jak ro-pucha.Zgadza się.Wszystko w normie.Powoli i niepewnie zszedłem po schodkach z werandy.Gdy byłem na ostatnimstopniu, zaledwie krok od ziemi straszliwej, coś złapało mnie za ramię i szarpnęło do tyłu.— Uważaj!Z przerażenia zapomniałem nawet dostać ataku serca.Gi Gi śmiał się jak głu-pi.Strąciłem jego dłoń z ramienia i chciałem mu przyłożyć, ale rozdarł się głośno:— Nie! Moje kolano! Mam chore kolano!— Po diabła się wygłupiasz? Myślisz, że to zabawne?— Spokojnie.To był żart.Odpręż się, facet.— Odprężyć się? Z tym gównem wkoło? Głupi jesteś?— Nie, stryjku Frannie.Jestem tobą.— No to zachowuj się jak ja.Znaczy.Słuchaj, chodźmy po prostu i koniecz wygłupami, dobra?Pauline zawołała nas z okna swojej sypialni.— Na razie, Gi Gi.Do zobaczenia wkrótce! — Wychylała się oparta o parapeti wyglądała, jakby była bez koszuli.— Na razie, Pauline.Niebawem wracam.— Weźmy ducatiego.Będzie szybciej.Pokręcił głową.— To nie jest dobry pomysł, szefie.Lepiej chodźmy piechotą.— Czemu?— Rozejrzyj się.Popatrz na drzewa i ulicę.Nie widzisz, że oni ciągle pracują,żeby wszystko powstawiać na miejsce? Nie jesteśmy jeszcze całkiem u siebie.129Po wielkiej ulewie świat zawsze jest przez chwilę trochę inny.Powietrze wy-pełnia bogaty bukiet zapachów, trawa lśni, ciemniejsze niż zwykle liście ocieka-ją wodą.Gałęzie prostują się z wolna, wszystko paruje, zwierzęta wychodzą zeswoich kryjówek i otrząsają się energicznie.Niby drobiazgi, ale znaczące.Gdy zgodnie z poleceniem Gi Gi zwróciłem uwagę właśnie na takie detale, ujrzałem,że miał rację.Pomysł udania się do domu George’a motorem nie należał do naj-szczęśliwszych.Świat wkoło wciąż się zmieniał.Subtelnie jak po burzy.Obcyprzywrócili nas już właściwej chwili, ale roboty wyraźnie jeszcze nie skończyli.Najpierw zauważyłem długie, czarne pęknięcie biegnące przez ścianę sąsied-niego domu.Znikało jak wciągana powoli do ust nitka spaghetti.Następnie przeddomem innego sąsiada pojawiły się dwa pobielone kamienie wyznaczające począ-tek chodniczka biegnącego do drzwi.Chwilę temu jeszcze ich nie było.Pamięta-łem i te kamienie, i całą resztę, ale normalnie nie zwracałem uwagi na podobnedetale codzienności.Znaczyć coś zaczęły dopiero teraz, gdy z wolna wracały doznanego mi świata, dopełniając jego obraz.Jak brzmiał ten słynny cytat? „Bógtkwi w szczegółach”.Amen.Gdybyśmy pojechali motocyklem, moglibyśmy łatwo wpaść do jakiejś dziu-ry, która straszyła na ulicy trzydzieści lat temu, a którą jakiś niefrasobliwy obcy zapomniał załatać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl