[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stanąłem plecami do pomnika i zacząłem powoli obracać głowę i omiatać wzrokiemokolicę w poszukiwaniu istoty, która, jak sądziłem, musiała być gdzieś w pobliżu.Przywoływałem właśnie moce, aby dokładniej przeszukać teren, kiedy z ziemi powstałojakieś stworzenie, które do tej pory siedziało pod dębem.Wydawało się, że ta szczupła postaćuniosła się z cieni, tak jakby sama była z nich utkana.Cofnąłem się o krok i ukryłem w dłoni nóż, który zawsze trzymałem za plecami, alepozwoliłem, żeby światło pobliskiej latarni padło na jego ostrze.Nie powstrzymało tostworzenia, które nadal się do mnie zbliżało.Po przejściu kilku kroków w końcu przemknęło przez smugę światła.Zacisnąłemzęby.Był to naturi.Miał jasnobrązowe włosy i zielone oczy, które błyskały w świetle jakklejnoty.Naturi ściskał w swojej małej ręce nóż i szczerzył się w uśmiechu, który rozlał sięna jego ostrej, kanciastej twarzy, nadając mu wygląd szalonego błazna.- Nie uda ci się jej ochronić! - krzyknął, kiedy byliśmy zaledwie dwa metry od siebie idzieliło nas tylko powietrze.Zatrzymał się i stanął z opuszczonymi rękami, jakby zachęcałmnie, żebym w końcu zaatakował.Milczałem, obserwując go, czekając, aż wykona pierwszy ruch.Nie miał szansopuścić tego placu żywy, ale nie chciałem być tym, który zacznie walkę, zwłaszcza że mógłzechcieć coś najpierw powiedzieć.- W końcu dorwiemy Krzesicielkę Ognia - oświadczył kilka sekund pózniej, kiedy jamilczałem.- Nie ucieknie nam znowu.- Nie dostaniecie jej, dopóki ja będę w mieście - odpowiedziałem niskim, spokojnymgłosem.- Ty? - Naturi prychnął.- Jak w ogóle możesz mieć nadzieję nas powstrzymać, łowco? Nie dość, że jej nie zabiłeś, to stałeś się jej pieskiem salonowym, którego prowadza pomieście.Zabrało mi chwilę, żeby rozewrzeć zaciśnięte zęby; dopiero wtedy mogłem muodpowiedzieć.Ten naturi był dobrze poinformowany, co mnie zaskoczyło, bo przez całą nocnie wyczułem w mieście ani jednego przedstawiciela tej rasy.- W jaki sposób wniknąłeś w myśli Miry? - zapytałem, próbując zignorować jegostanowczo zbyt przenikliwe uwagi.W odpowiedzi uśmiech naturi stał się jeszcze szerszy, przypomniał mi o Nerianie.Byłto dokładnie ten sam uśmiech obłąkanego naturi, kiedy jego wzrok po raz ostatni spoczął naMirze.Po plecach przeszedł mi dreszcz i miałem uczucie, jakby krew ostygła mi w żyłach.- Ma przywidzenia, nieprawdaż? - drwił bezimienny naturio - Czuje się niecoudręczona? %7łal serce ściska! - Naturi parsknął śmiechem, który, jak się zdawało, przeleciał wpodskokach po skwerze, po czym rozpłynął się między drzewami.Tymczasem uśmiech zjego twarzy ulotnił się z szybkością błyskawicy i wpatrywałem się teraz w ponurą maskę.-Ale nie tylko my mieszamy w umyśle Krzesicielki Ognia.O nie! Znalazła sobie nowązabawkę - ciągnął.- Nie powinieneś był na to pozwolić.Nieważne - powiedziałem, podnosząc pustą lewą rękę, jakbym chciał go dotknąć.-Skończyłeś zadręczać ją cieniami.Sięgnąłem w głąb swojej piersi, aby przywołać moczwiniętą wokół duszy.Bestia drzemiąca we mnie obudziła się i ryknęła radośnie w moimumyśle.Wykorzystywałem swoją wyjątkową moc bardzo rzadko, bo niebezpieczeństwo byłozbyt wielkie, podobnie jak ryzyko dla mojej duszy.Ale dzisiaj miałem ochotę zrobić wyjątek.Ten ciemny potwór znalazł sposób, żeby torturować Mirę wyobrażeniami naturi i sprawił, żeczuła się wystraszona i niepewna w swoich własnych włościach.Był członkiem rasy, któraczerpała przyjemność z torturowania nocnej wędrowczyni, co zostawiło blizny na jej ciele i wduszy.Należał do gatunku, który dążył do eksterminacji rodzaju ludzkiego.Niepotrzebowałem szukać kolejnego usprawiedliwienia.Wziąłem głęboki wdech, moje płuca wypełniło zimne powietrze i wyswobodziłemmoce z ciała.Nic się jednak nie wydarzyło.Sięgnąłem głębiej i uwolniłem więcej energii, ażmoje palce zadrżały, a krople potu zaczęły spływać po skroniach, żłobiąc bruzdy na mojejtwarzy.Nic się nie działo.W końcu jeszcze raz przeczesałem skwer, ale niczego nieznalazłem.Chociaż naturi stał dwa metry ode mnie, nie wyczuwałem go.Mroczny, zły śmiech wydobył się z jego piersi, kiedy zbliżył się do mnie o krok.Opuściłem lewą rękę i cofając się, podniosłem nóż.Serce waliło mi w piersi jak młotem, akrew pulsowała w uszach. - Nie możesz mnie zabić, łowco - zadrwił.- I nie możesz jej ochronić, chyba że na topozwolę.Daję ci czas do jutrzejszego wieczoru.Wrócę wtedy i zrobisz to, co każę, albozniszczę Krzesicielkę Ognia i jej piękne włości.- Kim jesteś? - zapytałem, zaciskając nóż w ręce.Nie był to człowiek ani nocnywędrowiec, wilkołak ani czarodziej.Nie wyczuwałem tego stworzenia, jednak powietrzeprzesycała potężna magia.- Możesz mnie uważać za starego przyjaciela rodziny - zakpił.- Gaizka! - warknąłem, co przywróciło uśmiech na ostrą, kanciastą twarz potwora.- Jestem najmniejszym z twoich kłopotów, Danausie.Na terytorium Miry są naturi imusisz wykorzystać wasze połączone moce, żeby ich zniszczyć.%7łeby uwolnić świat od tegogatunku i ocalić ludzkość - powiedział Gaizka gładko i zaczął krążyć wokół mnie.Wkroczyłw końcu w snop światła, pokazując, że nadal jest przejrzysty.Bori nie mógł przyjąć stałejformy, chyba że kimś zawładnął, a miałem ponure przeczucie, że nie mógłby opętać naturi,nawet gdyby udało mu się któregoś z nich przekonać, żeby na to pozwolił.- Dlaczego tak ci zależy, żebyśmy z Mirą połączyli nasze moce? - spytałem.- Ponieważ jest to jedyny skuteczny sposób, aby zniszczyć naturi.Jestem pewien, żesami już to odkryliście.Byliście oboje dość efektywni podczas pobytu w Anglii ostatniegolata - powiedział miękkim głosem.- Nie.- Nie przypominam sobie, żebym dawał ci jakiś wybór w tej sprawie - wycedziłGaizka.W tym samym momencie poczułem, jak moc oplotła moją klatkę piersiową idzwignęła mnie w górę.Ramiona miałem jakby przytwierdzone do ciała, ale usiłowałem sięuwolnić.Energia uniosła mnie, wyrzuciła w powietrze, po czym cisnęła mną o pieńpotężnego drzewa.Moje ciało przeszył rozdzierający ból, powietrze uszło mi z płuc iusłyszałem pęknięcie co najmniej trzech żeber.Padłem na ziemię jak kłoda, ale leżałem tamtylko przez moment i energia znów owinęła się wokół mnie.Przeciągnęła mnie po ziemi, podrodze grzmotnąwszy moją głową o parkową ławkę i jeszcze raz rzuciła mną o drzewo.Oczy mi się zamgliły i zacząłem widzieć podwójnie, ledwie dostrzegałem niewyraznąsylwetkę bori, który przybrał postać naturi.Miałem pękniętą czaszkę i zwichnięte lewe ramię.Ból targał moim ciałem, napływając falami i przyprawiał o mdłości.Leżałem bezwładnie naziemi, z trudem oddychając.Posiadałem dwie moce: wyczuwałem inne stworzenia i mogłemdoprowadzać do wrzenia ich krew.Obie były bezużyteczne wobec tego monstrum [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl