[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało się, że jego bezradność sprawia Herrmannowiprzyjemność.- Boty, Doro nazywa sięBoty.Do roboty, moi panowie!Marthaler nie uśmiechnął się.Odwróciłsię i wyszedł.Jechał przezmiasto samochodem i kolejny raz dziwił się,jakie jest małe.Przy niewielkim ruchu można dotrzećz jednego końca na drugiw niecałe pół godziny. Frankfurt to wieś z wieżowcami, myślał.I właśnieto mu się podobało: centrum z muzeami, ulicami handlowymi, parkami izatłoczonymi placami, z katedrą, kościołem św.Pawła,ratuszemi Rómerbergiem.A wokół małe miejscowościz domami z muru pruskiego, chłopskie gospodarstwa i restauracjezogrodami ocienionymiprzez drzewa, brzeg Niddy, sady, rozległe pola i ogromny LasMiejski.To wszystkostało mu się przez lata tak bliskie, że nie wyobrażał sobieżycia gdzie indziej.Choć często narzekał natutejsze warunki, czuł się tu zadomowiony.I mimo że lubił wyjeżdżać na urlop nad morze albospędzać weekendy w Rhón,Vogelsberg,Odenwald czy w górach Kasseler, zawszeprzecież cieszył się na powrót.Iwciążreagował niechęcią,gdyktoś, kto nie znał tego miasta, wypowiadał się o nimpogardliwie.Czasem miał wrażenie, że on i Frankfurt są jakrodzeństwo, które nieustannie się kłóci, lecznatychmiastzwiera szyki,gdy ktoś próbuje być bezczelny.Jadąc przez Alte Briicke,przyglądał się bezlistnym, pokrytym śniegiem gałęziomdrzew naMaininsel.Kusiło go,Rómerberg - placprzed ratuszem (Rómer),centrum starego miasta.Rhćin, Vogelsberg, Odenwald - pasma górskie w środkowych Niemczech.123. żeby pomachać zimującym tam łabędziom.Przedostał sięprzez zachodnią część Sachsenhausen, na końcu Gartenstrasse znów zbliżył siędo rzeki.Zaparkowałdaimlera naparkinguprzed kliniką, potem zapytał mężczyznę, którywłaśniewsiadał do swojego samochodu, o drogę do Carolinum, gdzie mieścił się wydziałstomatologii.- Stoi pan przed nim - odpowiedziałnieznajomy, wskazując głową na kompleksnowoczesnych, trzypiętrowychbudynków rozciągający się wzdłuż brzegu Menu.Wszedłdo holu.Recepcję oblegali pacjenci.Podszedłdo dużej tablicy informacyjnej i spróbował się rozeznać.Zdecydował,że pojedzie windą na pierwsze piętro, gdzieznajdowały się sale wykładowe ibiblioteka.- Mogę panu wczymś pomóc?- kobieta za biurkiemmiała szeroką, przyjazną twarz.Spojrzałana Marthaleraznadokularów.- Szukam kogoś, kto pracuje tu trochę dłużej.-To pan znalazł.Odsiedemnastu lat i dziewięciumiesięcy jestemtu bibliotekarką.Czy to wystarczającodługo?Marthaler skinął głową.- Szukam kobiety.Uniosła brwi i popatrzyła na niego kpiąco.- Przykro mibardzo - powiedziała, pokazując obrączkę.- Ja jużswoje szczęście znalazłam.Dopiero teraz zorientował się, co powiedział.Grzebiąc po kieszeniach,usiłowałukryć zakłopotanie.Wyjął legitymację.- Czy mówi pani coś nazwisko Gabriele Hasler?Ztwarzy kobietynatychmiast zniknął uśmiech.- Tak,oczywiście.Studiowała tu.Słyszeliśmy, co sięstało.Jesteśmy wszyscy przerażeni.- Czy to znaczy, że dobrze ją paniznała?124Nie,niemogę takpowiedzieć.Często przesiadywała w czytelni.Czasemsama, czasem z koleżanką.Musiałam jeupominać,kiedy zbyt głośno szeptały.To chybawszystko.Tylko raz.- jakby się zawahała się.- Tak?- skinął głową zachęcająco.- Raz miałam z nią scysję.Pozwoliłam jej wyjątkowowypożyczyć naweekend bardzo drogi podręcznik.Kilkarazy obiecywała, że następnego dnia go odda. W końcuprzyznała się,że zgubiła książkę.- I co pani zrobiła?-Poprosiłam, by go odkupiła.Bezskutecznie.W końcuzaczęłam pisać upomnienia.Ale podobno niemiała pieniędzy.Pewnego dnia przyszedł profesor Wagenknecht,położyłna stole dwieście pięćdziesiąt marek ipowiedział,że na tymsprawa się kończy.- Nie zdziwiło to pani?-Uważałam, że to wielkoduszny gest.Gabriele Haslerbyła studentką, chciał jej pomóc.- Mówiła pani o koleżance.-Czy to ta kobieta, której pan szuka?- Tak -uśmiechnął się Marthaler.- Chciałbym porozmawiać z nią o Gabriele Hasler.Pamięta pani, jak sięnazywała?- Nie, ale niech pan zapyta profesora Wagenknechta.On sobie przypomni.Przez jakiś czas chodziły na wszystkie jego wykłady.- Gdzie go znajdę?Wstała,przechyliła się przez biurko i wyjrzała na korytarz.Potem poprawiła okulary i zerknęłanazegarek.- Przed chwilą tędy przechodził.Pewnieposzedłcoś zjeść [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •