[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest! Usiedliśmy z Jenny na łóżku, żeby go obejrzeć.Białakołdra pokryła zbocza wzgórz i pola kukurydzy, i sosny, idachy.Ciągnęła się po horyzont.- Oczywiście, że jest - powiedziałem lekceważąco.-Przecież mówiłem.Znieg miał prawie trzydzieści centymetrów grubości iciągle padał.Po chwili Conor i Colleen, sapiąc i wlokąc zasobą kocyki, przydreptali przez korytarz z kciukami wbuziach.Marley wstał i przeciągnął się.Walił ogonem wewszystko dookoła, wyczuwając ogólne podniecenie.Spojrzałem na Jenny.- Jak sądzę, nie istnieje opcja, żebyśmy mogli jeszczepospać? - zapytałem, a kiedy potwierdziła, odwróciłem się dodzieci i zawołałem: - No dobra, śnieżne króliczki, ubieramysię!W ciągu pół godziny uporaliśmy się z zamkamibłyskawicznymi, skafandrami, sprzączkami, kapturami irękawicami.Dzieci wyglądały jak mumie egipskie, naszakuchnia jak szatnia zimowych igrzysk olimpijskich, azawodnikiem Drużyny Wielkich Psów w konkurencji GłupichWpadek na Lodzie był.Pies Marley! Otworzyłem frontowedrzwi i zanim ktokolwiek zdążył zrobić krok, Marleywyskoczył przed nas, przewracając przy okazji dobrzeopakowaną Colleen.Gdy dotknął łapami tej dziwnej białejrzeczy - oj, mokre! oj, zimne! - zamarł na moment, byprzemyśleć sprawę, po czym postanowił bezzwłoczniewykonać w tył zwrot.Każdy, kto kiedykolwiek prowadziłsamochód po śniegu, wie, że nagłe hamowanie połączone zpróbą zawracania nie jest dobrym pomysłem.Marley wpadł w pełny poślizg.Jego tylna część obróciłasię dookoła własnej osi i znalazła się przed nim.Przechylił sięna jedno skrzydło, a po chwili z podskokiem wyprostowałakurat w porę, by wykonać salto nad schodkami werandy i wpaść głową w śnieżną zaspę.Kiedy po sekundzie wygrzebałsię stamtąd, wyglądał jak gigantyczny lukrowany pączek.Poza czarnym nosem i parą brązowych oczu był całkowiciepokryty bielą.Odrażający Znieżny Pies.Nie wiedział, doczego służy ta nieznana substancja.Wetknął w nią głębokonos i kichnął gwałtownie.Kłapał na nią i ocierał o nią łeb.Apo chwili, jakby niewidzialna ręka wysunęła się z nieba iwstrzyknęła mu gigantyczną dawkę adrenaliny, wystartowałpełnym gazem, popędził dookoła podwórka wielkimi susamiprzerywanymi co kilka metrów swobodnym saltem lubwywrotką.Znieg okazał się prawie tak zabawny jakmyszkowanie po śmietnikach sąsiadów.Zlady Marleya na śniegu być może odwzorowywałymeandry zwichrowanego umysłu naszego psa.Jego trasapełna była nieoczekiwanych zakrętów, odchyleń, zawrotek,kapryśnych pętli i krzywych ósemek, korkociągów ipotrójnych skoków, jakby kierował się dziwacznymalgorytmem zrozumiałym tylko dla niego.Wkrótce dzieciposzły za jego przykładem - skakały, tarzały się, swawoliły ipakowały śnieg w każdą zaszewkę i szczelinę w ubraniu.Jenny przyniosła na dwór grzanki z masłem, kubki z gorącymkakao i ogłoszenie: szkoła jest odwołana.Wiedziałem, żenieprędko uda mi się wyjechać na nieodśnieżone, kręte,górskie drogi moim nissanem z napędem na dwa koła, więcwydałem oficjalną uchwałę, że ja również obchodzę dzisiajZwięto Zniegu.Odśnieżyłem kamienny krąg, który przygotowałemjesienią na podwórkowe ognisko, i wkrótce trzaskającepłomienie strzeliły w górę.Dzieci z wrzaskiem zjeżdżały zewzgórza na toboganie, mijały ognisko i zatrzymywały się ażna skraju lasu, a Marley pędził za nimi.Spojrzałem na Jenny.- Gdyby rok temu ktoś ci powiedział, że twoje dzieci będązjeżdżać na sankach po ogródku, uwierzyłabyś? - Na pewno nie - zaśmiała się, wzięła zamach i rzuciłaśnieżką, trafiając mnie w pierś.Miała śnieg we włosach,zaróżowione policzki, a jej oddech unosił się w górę jakobłok.- Chodz tutaj i pocałuj mnie - powiedziałem.Pózniej dzieci grzały się przy ogniu, a ja postanowiłemprzejechać się na toboganie, czego nie robiłem od czasów, gdybyłem nastolatkiem.- Jedziesz ze mną? - zapytałem Jenny.- Wybacz, Jean Claude, ale jesteś zdany tylko na siebie -odparła.Ustawiłem tobogan na szczycie wzgórza i wyciągnąłemsię w nim, oparty na łokciach, z nogami w dziobie.Zacząłemsię odpychać, żeby wystartować.Marley niezbyt często miałokazję patrzeć na mnie z góry, a leżenie na plecach, cowłaśnie robiłem, zawsze traktował jak zaproszenie.Podkradłsię blisko i dmuchnął mi w twarz.- Czego chcesz? - zapytałem i wystarczyło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •