[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Surowy kawał befsztyka.Zbliżyły się, jeszcze raz powęszyły, poczym pierwszy z nich połknął smakołyk jednym kłapnięciem szczęk.Dla jego towarzysza nadleciał drugi  ten też zniknął w psiej paszczy.Tropiciel cisnął w stronę wylotu ścieżki salwę kawałków mięsa.Po-jawiło się więcej psów, w sumie dziewięć, i widząc, że ich przywódcypożerają łakocie, zrobiły to samo.Smakowitych kąsków było dwadzie-ścia  ponad dwa na psi łeb.Każdemu kundlowi trafił się co najmniej je-den.Potem węszyły dookoła, sprawdzając, czy nie ma ich więcej.Te, które zżarły mięso pierwsze, zaczęły się chwiać.W końcu łapyodmówiły im posłuszeństwa i psy padły na ziemię; leżąc na bokach, nie-mrawo wierzgały nogami.Po chwili znieruchomiały.Tak samo stało sięz pozostałymi siedmioma.Dziesięć minut po rzuceniu im pierwszegoochłapu wszystkie były nieprzytomne.David uniósł się z ziemi, przykucnął i dał znak do marszu, z karabi-nami gotowymi do strzału i palcami na spuście.Pięciu ruszyło za nim.Barry został na miejscu, by obejrzeć domy od zewnątrz.Gdzieś w głębiwioski zaryczał osioł.Nic się nie poruszyło.Wrogowie przed nimi albospali, albo urządzili zasadzkę.Tropiciel wierzył w tę pierwszą ewentu- alność.Przyjezdni z Marki też byli obcy, więc na nich psy również byszczekały.Miał rację.Grupa szturmowa weszła na ścieżkę i podeszła do domu po lewej.Był trzeci z kolei, licząc od placu.Ludzie w maskach widzieli drzwi odstrony ścieżki  z grubych drewnianych bali, kiedyś tu sprowadzonych,bo w okolicy rosły wyłącznie karłowate drzewka z rodzaju akacjowa-tych.Drewniane drzwi miały dwa pierścienie w charakterze klamek, niebyło jednak zamka z kluczem.David pchnął je czubkami palców.Anidrgnęły.Zablokowane od środka  metoda prymitywna, lecz skuteczna.Potrzebny byłby taran.Skinął ręką na Tima, speca od amunicji, wskazałmu drzwi i się wycofał.Tim trzymał w ręku coś, co wyglądało jak mały wieniec.Przyłożył todo szczeliny między lewą i prawą połówką dwuskrzydłowych drzwi.Gdyby były z metalu, użyłby magnesów albo kitu.Ale do drewna wziąłpinezki.Nie musiał ich wbijać młotkiem, wystarczył nacisk kciuka.Przymocował wieniec, podpalił krótki lont, a potem dał znak pozosta-łym, żeby się wycofali.Cofnęli się o pięć metrów i przykucnęli.Ponieważ Tim użył ładunkukumulacyjnego, nie groziło, że siła wybuchu będzie skierowana na ze-wnątrz.Cała furia pentrytu miała pójść na drzwi, w ułamku sekundytnąc drewno niczym piła łańcuchowa.Gdy nastąpił wybuch, Tropiciela zaskoczyło, że był tak cichy: stłu-miony trzask, jakby łamanej gałązki.Potem pierwszych czterech wpadłoprzez drzwi, które ustąpiły pod lekkim dotykiem  blokująca je drew-niana belka poszła w drzazgi.Tim i Dai pozostali na zewnątrz, pilnującplacu, na którym znajdowały się trzy pick-upy, uwiązane osły i kozyw zagrodzie.Pierwszy do środka wpadł kapitan spadochroniarzy, z Tropicielemu boku.Trzech wyrwanych ze snu mężczyzn próbowało wstać z podło-gi.Cichą jak dotąd noc przerwał terkot dwóch karabinów M4 nastawio-nych na ogień ciągły.Ci trzej przyjechali z Marki  byli to ochroniarzeKaznodziei.Zginęli, zanim zdążyli się podnieść.Z pokoju za kolejnymidrzwiami doleciały wrzaski. Kapitan przystanął na chwilę, upewniając się, że wszyscy trzej nieżyją; ze ścieżki nadbiegli Pete i Kudłaty.Tropiciel kopniakiem wyważyłwewnętrzne drzwi i wskoczył do środka.Modlił się, żeby Opal, gdzie-kolwiek był, w reakcji na pierwszą kanonadę padł na podłogę, a najle-piej schował się pod łóżko.W pokoju było dwóch mężczyzn.Ci, w przeciwieństwie do swoichtowarzyszy w holu, zajęli dwa rodzinne łóżka  zwyczajne drewnia-ne charpai z kocami z wielbłądziej sierści.Podnieśli się, ale w egipskichciemnościach nic nie widzieli.Ten krzepki, czwarty ochroniarz, pewniewcześniej drzemał, nie spał jednak głęboko  najwyrazniej miał nocnąwartę i wiedział, że nie powinien zasypiać.Trzymał w ręku pistolet.I strzelił.Kula świsnęła obok głowy Tropiciela, ale prawdziwego bólu przy-sporzył mu błysk z lufy, wielokrotnie wzmocniony przez noktowizor.Wrażenie było takie, jakby ktoś zaświecił mu potężną latarką prostow oczy.Strzelił na oślep, omiatając cały pokój karabinem nastawionymna ogień ciągły.Grad kul trafił obu mężczyzn  czwartego Pakistańczy-ka i jeszcze jednego, którym był Jamma, osobisty sekretarz Kaznodziei.Na dworze, u wylotu ścieżki, Tim i Dai zgodnie z ustaleniamiostrzeliwali dom po drugiej stronie placu  ten, w którym schronili sięczłonkowie klanu Sacadów z Garacad.Spadochroniarze posłali długieserie przez każde okno.Nie było w nich szyb, jedynie przybite gwoz-dziami koce.Wiedzieli, że kule poszły nad poziomem łóżek, więc zała-dowali nowe magazynki i czekali na reakcję.Nie musieli czekać długo.W domu kacyka rozległo się ciche szuranie i jakby odgłosy przepy-chanki.Tropiciel odwrócił się w tamtą stronę.Trzecie łóżko, wysuwane,upchnięte w rogu.Ktoś pod nim leżał, mignęła czapka bejsbolówka. Zostań tam!  krzyknął Amerykanin. Nie ruszaj się.Nie wy-chodz.Odgłosy ucichły, czapka znikła.Tropiciel odwrócił się do trzech mężczyzn za plecami. Tutaj czysto.Idzcie pomóc reszcie z tą bandą z północy  powie-dział. Na dworze sześciu ludzi z Garacad, przekonanych, że zdradzili ichci z Marki, wybiegło na plac.Trzymając nisko kałasznikowy, lawirowalimiędzy osłami, które ryczały i stawały dęba, oraz trzema zaparkowany-mi pick-upami.Poruszali się jednak po ciemku, gwiazdy całkiem znikły pod chmu-rami.Tim i Dai wybrali sobie po jednym i podziurawili ich jak rzeszoto.Pozostałym czterem wystarczyły rozbłyski z luf.Unieśli swoje rosyjskiekarabiny.Tim i Dai czym prędzej padli na brzuch.Za nimi na ścieżkęwyszli Pete, Kudłaty oraz kapitan, zobaczyli ogień z luf kałasznikowówi także rzucili się na ziemię.Pięciu leżących spadochroniarzy skasowało jeszcze dwóch biegną-cych mężczyzn.Piąty, gdy się wystrzelał z kul, przystanął, by zmienićmagazynek.Obok zagrody dla kóz był dobrze widoczny, więc dwie se-rie z M4 odstrzeliły mu głowę.Ostatni przykucnął za jednym z wozów technicznych tak, że niebyło go widać.Strzelanina stopniowo ustała, więc próbując znalezć celw ciemności, wystawił głowę zza bloku silnika.Nie zdawał sobie spra-wy, że wróg dysponuje noktowizorami; głowa wyglądała jak zielonapiłka.Kolejna seria rozbryzgała mu mózg.A potem zapadła cisza.Z domu piratów nikt już się nie odgryzał,jednak spadochroniarzom brakowało dwóch ludzi.Zdjęli sześciu, a mia-ło być ośmiu.Przygotowali się do szturmu, ryzykując, że sami poniosąstraty, ale nie było takiej potrzeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •