[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minął grupkę mężczyzn zgromadzonych przy ognisku kuchennym i skierował się do forda, stojącego na początku konwoju.Zajrzawszy przez boczne okno, dostrzegł Sher-maine,owiniętą w koc, skuloną na tylnym siedzeniu.Zastukał w szybę, dziewczyna wyprostowała się i opuściła okno.— Tak? — spytała chłodno.— Dziękuję za jedzenie.— Proszę bardzo.W jej głosie pojawiła się ledwo wyczuwalna nutka ciepła.— Shermaine, ja czasem mówię coś, czego wcale nie myślę.Zaskoczyłaś mnie.O mało bym cię nie zabił.— To była moja wina.Nie powinnam była iść za tobą.— Byłem niemiły — upierał się Bruce.— Tak — roześmiała się tym swoim matowym śmieszkiem.— Byłeś niemiły, ale miałeśpowód.Zapomnijmy o tym.— Położyła dłoń na jego ramieniu.— Powinieneś odpocząć, nie spałeś od dwóch dni.192— Pojedziesz jutro ze mną fordem, na dowód, że zostało mi wybaczone?— Oczywiście.— Dobranoc, Shermaine.— Dobranoc, Bruce.Nie — uzmysłowił sobie z mocą, rozkładając koce przy ognisku — nie jestem sam.Już nie.20— Co ze śniadaniem, szefie? — zapytał Ruffy.— Mogą zjeść po drodze.Wydaj im po puszce wołowiny, już dość czasu zmarnowaliśmy w tej podróży.Niebo nad lasem bladło i różowiało.Było już na tyle jasno, że mógł odczytać cyfry na zegarku.Za dwadzieścia piąta.— Pogoń ich, Ruffy.Jeżeli dotrzemy do Msapa Junction przed zmrokiem, dalej będziemy mogli jechać nocą.Bylibyśmy w domu jutro na śniadanie.— Tak mi mów, szefie.Ruffy wcisnął na głowę hełm i ruszył budzić ludzi, śpiących na drodze wokół ciężarówek.Shermaine też spała.Bruce nachylił się do okienka forda i przyglądał się jej twarzy.Na usta zsunął się jej kosmyk włosów, unosił się i opadał wraz z oddechem.Łaskotało ją to w nos —zmarszczyła go przez sen jak królik.Poczuł wielki przypływ czułości.Palcem odsunął włosy z jej twarzy i nagle uśmiechnął się do siebie.Jeżeli tak się czujesz jeszcze przed śniadaniem, to nieźle cię przypiliło.I wiesz co? Podoba mi się to uczucie.— Hej, ty leniwa dziewucho —pociągnął ją za koniuszek ucha.— Czas wstawać.Zanim konwój był gotów do drogi, zrobiło się wpół do194szóstej.Tyle czasu zajęło wyrwanie — metodą kija i marchewki — ze snu kilkudziesięciu mężczyzn oraz załadowanie ich na ciężarówki.Tym razem jednak Bruce nie odczuwał tej opieszałości jako nieznośnej.Jemu samemu udało się znaleźć czas na cztery godziny snu nocą, choć z pewnością było to za mało, by nadrobić poprzednie dwie doby.Było mu teraz lekko na duszy, uczucie znużenia przyćmiła jakaś nierzeczywista, niemal świąteczna wesołość.Presja pośpiechu zniknęła, gdyż droga do Elisabethville była wolna i niezbyt długa.Jutro w domu na śniadanie!— Za niecałą godzinę będziemy przy moście — zerknął z ukosa na Shermaine.— Zostawiłeś tam straż?— Dziesięciu ludzi.Zgarniemy ich prawie w przelocie, a potem następny przystanek to już pokój dwieście jeden, Grand Hotel Leopold II, Avenue du Kasai.— Uśmiechnął się na samą myśl o tym.— Kąpiel w prawdziwej wannie, wody tyle, że aż się będzie wylewać i tak gorącej, że będzie się do niej wchodzić przez pięć minut.Czyste ubrania.Stek taki gruby, z francuską sałatką i butelką szampana.— Na śniadanie!— Na śniadanie!Przez chwilę milczał, delektując się tym pomysłem.Drogę przed nimi znaczyły, niczym pręgi tygrysa, cienie drzew rzucane przez wstające słońce.Powietrze wpadające przez rozbitą przednią szybę było chłodne i pachniało świeżością.Czuł się dobrze.Odpowiedzialność dowodzenia nie spoczywała już dziś na jego barkach aż tak ciężkim brzemieniem, obok siedziała ładna dziewczyna, wstawał złocisty poranek, a okropieństwa ostatnich dni zostały na wpół zapomniane — jechali prawie jak na wycieczkę.— O czym myślisz? — zapytał nagle.Siedziała obok niego bardzo cicho.— Zastanawiałam się nad przyszłością — odparła miękko.— Nie znam nikogo wElisabethville i chyba nie chcę tam zostać.195— Wrócisz do Brukseli?Pytanie nie miało znaczenia, ponieważ Bruce Currv, na najbliższą przyszłość bardzosprecyzowane plan? obejmowały również Shermauie.y’— Tak, chyba tak.No bo gdzie.— Masz tam jakichś krewnych?— Ciotkę.Jesteście blisko ze sobą?— Och, bardzo blisko.Kiedyś przyszła mnie odwiedź w sierocińcu.Razjeden przez tewszystkie lata P^ jakiś rehgijny komiks i powiedziała^ S1 SZCZtWaĆ ł dNt ?’ C°dZienniNikogo więcej nie masz?Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl