[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak tego wieczoru lipcowego poniosło ich i sięgnęli po cięższą broń, której cały arsenał każde miało w zapasie na wypadek poważniejszej potyczki; wystarczyło otworzyć szufladę w domu państwa Lipków, a tam pistolety, ręcz-ne armatki, granaty powiązane w pęczki jak rzodkiew-ki, w stojaku na parasole - kałasznikowy.Zanim doktor Lipka zdążył się wycofać, pani doktorowa przyłożyła mu z armaty, tylko uważaj, żebyś znów potwora nie spłodził z jakąś młodą dziwką.Trafiła celnie, mimo że ledwie stała na nogach, co było w zasadzie jej codziennym sposobem stania; doktor Lipka w serce ugodzony zdołał jednak odpowiedzieć strzałem z biodra - może jakbyś ty nie była dziwką zachlaną, byłaby normalna.Dwa strzały rykoszetem poszły przez przedpokój obity wraz z sufitem boazerią, co jeszcze parę lat temu tak czytel-nie wskazywała na bogactwo i dobry smak, a dziś jakby straciła na urodzie, poszły wzdłuż galerii obrazów w gip-sowych ramach złoconych, aż się pozłota sypnęła - pejzaże tam były wiejskie, słoneczniki van Gogha, konie w galopie.Śmignęły kule nad kredensem dębowym, na pół przecięły bordowe zasłony z lambrekinem, wpadły do pokoju Małgosi, wywalając dwie dziury w solidnych poniemieckich drzwiach, na których od środka przyklejony był portret Virginii Woolf.Trzeba było uciekać, żeby przeżyć.Małgosia zeskoczyła z parapetu na dach komórki i potem w wilgotną od wieczornej rosy trawę, trzeba było biec i kluczyć, bo każda chwila bezruchu groziła śmiercią od zabłąkanej kuli; dopiero po chwili zauważyła, że jest bosa.Pobiegła w kierunku Piaskowej Góry, pomyślała, że zdąży na przystanek, a jak nie, to na dworzec, nieważne, co powie Dominice, trzeba biec, biec trzeba, bo gdzieś tam są jeszcze czyste rzeki i źródła, z których tryska światło.Były z Dominiką we Wrocławiu na koncercie kra-kowskiego śpiewaka w sali gimnastycznej jakiejś szkoły, ludzie hałasowali, przeszkadzało dziecko, potem podeszły, by artyście o napuchłej twarzy i bladych rozmytych oczach powiedzieć coś dobrego, a on popatrzył na me tak, jakby zobaczył dno w butelce, i nie zrozumiał.Poczuły w jego oddechu zapach alkoholu, a Dominika przypomniała sobie ojca, który czasem na jej widok smutniał w podobny sposób i pytając, co w szkole, oddalał Się, jakby w jego gnieździe na kanapie otwierała się czarna dziura.Śpiewały więc z Dominiką o czystych rzekach i źródłach, z których tryska światło, niby prześmiewczo, bo były ironiczne i jak ognia unikały egzaltacji, mówiły, egzaltacja oazowa, i przewracały oczami, ale gdy Małgosia biegła boso przez Szczawienko i potem Piaskową Górę, myślała o czystych rzekach, o źródłach, z których tryska światło, o Chmurdalii, którą sobie wymyśliły Podczas wagarów na dachu Babela, o śpiewaniu pełną piersią przez otwarte okno nocnego pociągu do Warszawy, gdy pęd powietrza rzuca jej w twarz włosy noroimki.W tym czasie proboszcz postronek zażywał na plebanii krople walerianowe wykończony emocjami, jakich dostarczyła mu awantura z Adasiem, Bożeżtymój.Wy-kończony jestem, wzdychał, od seminarium im się tłumaczy, jak na spacer na miasto, to nigdy samemu, zawsze po dwóch, trzech, a potem też, niewiast unikać, bronić się, modlić, starych o pomoc prosić, a nie płakać, jęczeć, kiedyś już za późno i skandal na pół miasta.Ale dzięki Bogu! Ulga, jaką czuł, gdy za wikarym i jego matką Leokadią Wawrzyniak zamknęły się drzwi, była wielka, ale jego serce nie chciało się uspokoić.Leokadii Wawrzyniak, matki Adasia, proboszcz bał się zresztą zawsze, a jej obecność, intensywna, emanująca zapachem talku jakiejś nie do końca zmytej nieświeżości i wilgoci, jak łazienka po sobotniej kąpieli, nasuwała mu na myśl wszystko to, czego tak długo się pozbywał ze swojej ascetycz-nej codzienności.Nawet wietrzenie nie pomogło i na plebanii zalegał kobiecy zapach Leokadii przyprawiający proboszcza Postronka o zawroty głowy, na które nie za-działały ani krople walerianowe, ani jeżynowy likier.To by dopiero było, gdyby zaległ tu na zawsze, gdyby woń Leokadii Wawrzyniak zamieszkała w kątach, pod łóżka-mi, pod, nie daj Boże, sutanną jegoż.Dobra z niej matka, z tej Leokadii, zdecydował w myśli, jakby zamknięcie Leokadii w matce było egzorcyzmem przeciw jej irytującej kobiecości, ale spokój nadal nie wracał.Skupiał się więc na matce jeszcze bardziej, matka jakże synowiż oddana! bo dla proboszcza Postronka macierzyńskość matek stanowiła jedyną formę kobiecości obok świętości męczennic, którą był w stanie znieść na widnokręgu swych myśli.Od czasu, gdy poszedł do seminarium, tylko matkę wolno mu było mieć, bo nawet siostra, nieważne, młodsza czy starsza, chociaż już lepiej starsza niż młodsza, była postacią źle widzianą w życiu celibaty.Kto wie, co diabeł podszepnie, na bezrybiu i rak ryba.Taką siostrę nie swoją albo swoją, ale z koleżankami, rozchi-chotanymi, w sukienkach cienkich, w pończoszkach, spotkać na mieście i tragedia gotowa, dlatego właśnie powtarzali seminarzystom - dwójkami chodźcie, trójkami, jeden z drugim pilnujcie się, a zwłaszcza na wakacjach, szczególnie wiosną.Ale czy to słuchają? W pokoju Adasia, do którego niespokojny proboszcz Postronek wszedł po raz kolejny w ciągu piętnastu minut, panował bałagan i dopiero teraz stary ksiądz zauważył list oparty o figurę Matki Boskiej z krzywo przyklejoną głową.Pochyłe dziewczęce pismo Adasia przez cztery bite strony mówiło o pragnieniu zostawienia śladu, dzieci, rodziny; ja chciałbym, pisał Adaś, i ja nie chciałbym, pragnę ja i się ja boję, że ja-ja; proboszcz Postronek takie rzeczy słyszał nie raz i zawsze budziły uśpioną przez lata tęsknotę jego serca, bo też kiedyś pragnął i bał się, choć jego ja było o wiele mniej wybujałe.Czytając pożegnalny list, którego treść dzięki matce Leokadii, co syna z paszczy zła wyrwała, była już nieaktualna, proboszcz Postronek czuł, że w całej historii zapomniano o czymś ważnym i że ten list pełen wzniosłych słów i cytatów też o zapomnianym nie wspomina; co to może być? Stary ksiądz oparł czoło o szybę i raz jeszcze pomyślał, czy naprawdę wszystko, co trzeba, zrobiono, a kogo trzeba, ocalono, gdy za tuj owym żywopłotem swojego ogrodu zobaczył czerwonego poloneza sąsiadów, państwa Rodnych.Wysiadł z niego stary Rodny, jego matka Rodna, Rodna żona oraz ich czworo dzieci w wieku szkolnym, plus piąte w drodze pod wzdętą sukienką Rodnej, bo Rodni byli rodziną wielodzietną i przykład dobry dającą, mimo że wrzask małych Rodniątek nieco proboszcza denerwował podczas poobiednich drzemek.Dopiero przy trzecim z Rodnych ksiądz zrozumiał, co mu przypomina kolor samochodu, i obraz dziewczyny w czerwonej sukience przemknął mu przed oczami jak kometa; Panienkoż Przenajświętsza! Bożeżtymójl Dziewczyna w czerwonej sukience, dwie inne czające się za nią, niepokój, który wtedy poczuł i porzucił, bo nie lubił niepokoju, dziewczyna, która miała spełnić Adasia potrzebę zostawienia po sobie śladu, i o której na koniec wszyscy zapomnieli.Dominika Chmura, córka wdowy z Piaskowej Góry, krew-na Kazimierza Maślaka z grupy obrońców życia poczętego, co ufundował ostatnio pamiątkową tablicę niewi-niątkom pomordowanym.Mała Chmura, chudzina taka, półsierota, podobno nadzwyczaj utalentowana mate-matycznie, z pobożnej rodziny.Bożeżtymój, westchnąłproboszcz Postronek i ruszył najszybciej, jak potrafił, drogą przez Krzaki na Piaskowa Górę, by niekomplet-ną rodzinę Chmurów po chrześcijańsku pocieszyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •