[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie mógł opanować szczękania zębami.- No i jak, bosmanie? Kiepsko tam na dole?- Całkiem niezle, panie Jamieson.Tylko ten cholerny kombinezon! - Wymacał palcami rozdarciena wysokości pasa.- Poszło na wystrzępionym kawałku jakiegoś zelastwa.Odtąd w dół mampełno wody w nogawkach.- Chryste Panie! Chłopie, zaraz zamarzniesz na śmierć! Szybko! Szybko!W ruinach własnej kabiny bosman zaczął zdzierać z siebie kombinezon.- Znalazł pan dziurę?- Bez kłopotu.Ale nie wygląda jak stodoła.To otwór mniej więcej wielkości mojej pięści.Jamieson uśmiechnął się.- I warto było ryzykować zapalenie płuc? Idę na mostek.Zobaczymy się w kabinie kapitana.Kiedy McKinnon - przebrany już w suche ubranie, lecz wciąż głośno szczękający zębami -dołączył do Jamiesona i Naseby ego,  San Andreas znów wszedł na kurs i systematycznie nabierał prędkości.Jamieson pchnął szklaneczkę whisky w stronę bosmana.- Obawiam się, że kapitańskie zapasy dramatycznie się kurczą.To nie powinno zwiększyć ryzykazapalenia płuc, bosmanie.Nie ma tu ani grama wody.Rozmawiałem z panem Pattersonem ikapitanem.Mamy już bezpośrednie połączenie ze szpitalem.Kiedy poinformowałem go, żeschodzi pan za burtę w taką pogodę, wcale panu nie dziękował, nic z tych rzeczy.Powiedziałtylko, że pan oszalał.- Kapitan Bowen rzadko się myli, fakt.- Ręce McKinnona tak bardzo drżały, że rozlał nieco zuczciwie, po brzegi wypełnionej szklaneczki.- Są jakieś polecenia kapitana czy pana Pattersona?- Nie.Obydwaj twierdzą, że z całym zaufaniem zostawiają górę pod pańską opieką.- Bardzo ładnie z ich strony.A tak naprawdę chcieli powiedzieć, że nie mają wyboru, bozostaliśmy tylko my dwaj: George i ja.- George?- O, przepraszam.Obecny tu Naseby.On też jest bosmanem.Od dawien dawna pływamy razem,przyjaznimy się dobre dwadzieścia lat.- Nie wiedziałem.- Jamieson w zamyśleniu spoglądał na Naseby ego.- Tak, teraz to oczywiste.- Mniej więcej.My z Georgem będziemy czuwać na zmianę, żeby, jak to się mówi, trzymać strażprzy rodowych klejnotach.Trent, Ferguson i Curran będą się zmieniać przy sterze.Gdybymzasnął i gdyby zmieniła się wtedy pogoda, mają mną silnie potrząsnąć.- A co z Ulbrichtem?- Ano właśnie.Chciałbym, jeśli wolno, coś zaproponować, panie Jamieson.Moim zdaniem trzebaby postawić kogoś na wachcie przy przednim i tylnym wyjściu ze szpitala, żeby stuprocentowowykluczyć nocne lunatykowanie po statku.- A kto upilnuje naszych wartowników?- Słuszna uwaga, panie Drugi.Proponuję, żeby na wachcie postawić Jonesa, McCrimmona iStephena.Jones i McGuigan są za młodzi i zbyt niewinni, żeby byli przestępcami.Chyba, żewytrawni z nich aktorzy.McCrimmon rzeczywiście ma pewne odchylenia, ale myślę, że touczciwy łobuz.A Stephen robi na mnie wrażenie chłopca absolutnie godnego zaufania.Coważniejsze, on raczej nie zapomni, że to nasz trałowiec wyciągnął go z Morza Północnego.- O tym też nie wiedziałem.Zdaje się, że jest pan lepiej zorientowany w moim ogródku niż ja sam.Wyślę Stephena i McCrimmona.Pozostałą dwójką niech się pan zajmie sam.Nasz domowysabotażysta nie zamierza zbyt łatwo się poddać, co?- Zdziwiłbym się, gdyby odpuścił, a pan nie?- Bardzo.Zastanawiam się, co nowego uknuł, żeby nas znów zastopować.- Nie mam pojęcia, ale przyszło mi do głowy jeszcze coś.Ten, kto będzie pilnował tylnegowyjścia ze szpitala, może jednocześnie obserwować wejście na oddział  A.- Na oddział  A ? Do tych drani? A niby po co?- Ktoś - niewykluczone, że jest ich kilku - kto usiłuje opóznić nasz powrót i robi wszystko, byśmysię zgubili po drodze, może wpaść na pomysł, żeby wyłączyć z gry porucznika Ulbrichta.- Rzeczywiście, całkiem możliwe.Ja sam zostanę dziś w nocy na oddziale.Mają tam wolne łóżko.Gdybym się zdrzemnął, siostra dyżurna zawsze mnie zbudzi, jeśli zjawi się ktoś niepowołany.-Jamieson umilkł na parę chwil.- Co się za tym wszystkim kryje, bosmanie?- Myślę, że wie pan równie dobrze jak ja, panie Jamieson: oni chcą przejąć  San Andreasa.Alenie mam nawet najbledszego pojęcia dlaczego.- Ani ja.Jakiś U-boot, sądzi pan?- Chyba nic innego, prawda? To znaczy, trudno byłoby zająć statek z powietrza, a jakoś nie chcemi się wierzyć, że wysłaliby za nami  Tirpitza - McKinnon potrząsnął głową.- U-boot? Ha!Wystarczyłaby zwykła łódz rybacka z kilkoma uzbrojonymi i zdecydowanymi na wszystkofacetami.Byłoby po nas.Kiedy by tylko zechcieli. Rozdział piątyMcKinnon, choć pogrążony w głębokim śnie, oprzytomniał natychmiast, gdy tylko Naseby nimpotrząsnął.Przerzucił nogi przez krawędz kapitańskiej koi.- Która godzina, George?- Szósta rano.Przed chwilą był tu Curran.Mówi, że śnieg się już wysypał.- A gwiazdy?- O gwiazdach nic nie mówił.Bosman wbił się w jeszcze jeden sweter, w gruby wełniany płaszcz, nałożył wysokie buty i udałsię na mostek.Krótko rozmawiał z Curranem i wyszedł na skrzydło sterburty.Po zaledwie jednej,dwóch sekundach, zgięty we dwoje, tyłem do porywistego wichru, krztusząc się, kaszląc i niebędąc w stanie złapać tchu po tym, jak wciągnął w płuca haust lodowatego powietrza, zacząłmarzyć, by znalezć się w dowolnie innym miejscu, byle nie tam, gdzie się właśnie znalazł.Zapaliłlatarkę i podniósł termometr.Wskazywał czterdzieści stopni mrozu w skali Fahrenheita.Wpołączeniu z silnym wiatrem temperatura wyrażona współczynnikiem zimna na gołej skórzedochodziła do minus osiemdziesięciu stopni Fahrenheita.Powoli wyprostował się i spojrzał w stronę dziobu.W blasku lamp łukowych oświetlającychczerwone krzyże na przednim pokładzie od razu zauważył, że, jak to ujął Curran, śnieg się jużwysypał.Na tle głębokiego granatu nieba gwiazdy błyszczały nadnaturalnie jasno i czysto [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •