[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cóż za uroczo intymny kontakt - powiedział z prowokacyjnym bezwstydem.- A jakąto musi rodzić siłę uczucia! Często myślę, że wraz z matką czegoś mnie pozbawiono.I możetakże ciebie, Lenino, czegoś pozbawiono, nie pozwalając ci być matką.Wyobraz sobie, żesiedzisz tam sobie z własnym dzieciątkiem. - Bernard! Jak możesz! - Pojawienie się staruszki z jaglicą 1 wrzodami odwróciłouwagę Leniny od jej własnego oburzenia.- Chodzmy stąd - prosiła.- Nie podoba mi się tu.W tej chwili jednakże wrócił przewodnik i skinąwszy im dłonią poprowadził ich w dółwąską uliczką między domami.Skręcili za róg.Zdechły pies leżał na stercie śmieci; kobieta zwolem na szyi wybierała wszy z włosów małej dziewczynki.Przewodnik zatrzymał się u stópjakiejś drabiny, uniósł ramię w górę, potem wyciągnął je przed siebie.Spełnili to niemepolecenie - wdrapali się na drabinę, która kończyła się przed jakimiś drzwiami, i weszli dośrodka; znalezli się w długim wąskim pokoju, mrocznym, pełnym woni dymu, topionego łojui starej, znoszonej odzieży.Na przeciwległym krańcu pokoju były inne drzwi, przez którewpadał snop światła słonecznego oraz bardzo głośny i bliski hałas bębnów.Przestąpili próg iznalezli się na rozległym tarasie.Poniżej, zamknięty zewsząd wysokimi domami, rozciągałsię zatłoczony Indianami plac wiejski.Jasne koce, pióra w czarnych włosach, błyskiturkusowych paciorków, lśniąca od potu skóra.Lenina znów przyłożyła chusteczkę dotwarzy.Na odsłoniętej przestrzeni, w środku placu, znajdowały się dwa obmurowane kolistepodesty o glinianej powierzchni, najwyrazniej dachy podziemnych zabudowań, jako żeśrodek każdego z podestów zajmował otwór z wynurzającą się z mroku drabiną.Z otworudobiegał dzwięk fletu, ale ginął w upartym, bezlitosnym łoskocie bębnów.Leninie podobały się bębny.Zamknąwszy oczy poddała się ich miękkiemu,monotonnemu rytmowi, pozwalała mu wnikać coraz głębiej w świadomość, aż wreszcie zeświata nie pozostało nic prócz tego jednego głębokiego tętna dzwięku.Przypominało jej ono(i było to krzepiące) syntetyczne brzmienie podczas posługi solidarnościowej i podczasobchodów Dnia Forda. Orgia-porgia - szepnęła do siebie.Te bębny wybijają dokładnie tesame rytmy.I nagle ogłuszająco wybuchł śpiew - setki męskich głosów dziko wykrzykującychostrym, metalicznym unisono.Kilka długich nut i cisza, grzmiąca cisza bębnów; potemprzenikliwe wysokie tony, odpowiedz kobiet.Potem znów bębny; i jeszcze raz głębokie tonydzikiej samczej afirmacji męskości.Dziwne., tak, dziwne.Miejsce było dziwne, muzyka dziwna, a także stroje, wole,wrzody i starcy.Ale samo przedstawienie., nie było w nim niczego szczególnie dziwnego.- Przypomina mi to śpiewy wspólnotowe kast niższych - powiedziała do Bernarda.Jednakże już chwilę potem o wiele mniej przypominało jej to tę nieszkodliwąuroczystość.Nagle bowiem z owych kolistych podziemnych pomieszczeń wyroiła się grupaodrażających potworów.Przystrojone we wstrętne maski lub wymalowane w sposób pozbawiający je wszelkiego podobieństwa do istot ludzkich, rozpoczęły osobliwy, pełenwyskoków i przypadania do ziemi taniec wokół placu; dookoła, potem jeszcze raz, ześpiewem - a każde okrążenie nieco szybsze; bębny zmieniły i przyspieszyły rytm, tak iż ichbicie przypominało pulsowanie tętna w uszach podczas gorączki; tłum zaczął śpiewać wraz ztancerzami, coraz głośniej i głoś- niej.Jedna z kobiet wydała ostry krzyk, potem druga itrzecia, krzyczały jak zarzynane; nagłe prowadzący tancerzy złamał szyk, pobiegł do dużejdrewnianej skrzyni, która stała w rogu placu, podniósł wieko i wydobył dwa czarne węże.Ztłumu wyrwał się wielki krzyk i reszta tancerzy z wyciągniętymi rękami podbiegła doprowadzącego.Rzucił węże pierwszym nadbiegającym, potem znowu sięgnął do wnętrzaskrzyni.Wydobywał coraz to nowe węże - czarne, brązowe, nakrapiane.Potem taniec trwałdalej, lecz w innym już rytmie.Raz za razem okrążali plac z wężami w rękach, idącwężowymi ruchami, z miękkim, falującym uginaniem kolan i bioder.Ciągle w koło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl