[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak - zgodził się po sekundzie namysłu.- Horse to koń po angielsku oczywiście, alepo amerykańsku - bo przecież amerykańskie mustangi są, jak wiadomo, inne - poamerykańsku koń jest  rohumack !- Czy nie powiedziałeś przed chwilą  aoruhak ? - małe dzieci potrafią być perfidnieupierdliwe.- Oczywiście! - dziadek z zapałem kiwną głową.-  Aoruhak oznacza konia w ogóle,a  rohumack jest tym szczególnie dzikim koniem, którego ci przywiozłem.Bardzo mi się podobała ta rozmowa, bo przypominała mi dialogi Kubusia Puchatka zProsiaczkiem z mojej ulubionej - do dziś! - książki.- Idziemy już - powiedziała lekko już zniecierpliwiona babcia, ciągnąc mnie za rękę.- Wystarczy!- Jeszcze nie, babciu! Muszę zobaczyć tego konia!Babcia spojrzała na mnie dobrotliwie.- Czy nie widzisz, że ten człowiek cię nabiera? Nie był w żadnej Ameryce i nieprzywiózł żadnego konia!- Dlaczego tak mówisz? To co? To znaczy, że dziadek kłamie?- Wnusiu! - powiedział dziadek solennym głosem.- Dziadek nigdy nie kłamie!Zapamiętaj to sobie na całe życie! Przyprowadzę ci konia następnym razem - dodał i po tym,jak umówiliśmy się w tym samym miejscu na następny dzień, oddalił się, podrygując wsposób, jak mi się wydało, bardzo amerykański.Bardzo długo musiałem prosić babcię, żeby wyszła następnego dnia na to spotkanie zeswoim byłym mężem.Kiedy się spotkaliśmy, dziadek był zdyszany.- Co się stało?- Nie widzieliście może konia, jak tu przebiegał? Wyrwał mi się z rąk! - i na dowóddziadek pokazał długi kawałek sznurka.Widziałem, że babcia wydyma wargi, ale nic niemówi.- Szkoda, że ci uciekł! - zasmuciłem się.Oczami duszy widziałem siebie, jak jadęstępa na tym rohumacku środkiem ulicy Piotrkowskiej.Dziadek wyjął zza pazuchy plikczegoś, jakby wycinków z gazet.- A przy okazji przyniosłem ci prezent.Wycinałem to dla ciebie przez rok z  ExpressuAódzkiego.Były to sklejone i zebrane w książkę strony z rysunkami komiksu z gatunku płaszcza iszpady pod tytułem Benvelino - upiór z Wenecji.Byłem strasznie szczęśliwy. - Fajnie, że zbierałeś to, nawet w Ameryce!Dziadek uśmiechnął się szelmowsko, spojrzał przepraszająco na babcię, pogłaskałmnie po głowie i odszedł.Od tamtej pory, czyli zimy 1962 roku, nie widziałem go więcej.A ponieważ mójojciec nie bardzo był tą sytuacją zdenerwowany, ja też próbowałem się do niej przyzwyczaić.Zwłaszcza że miałem jeszcze drugiego dziadka, Aleksandra Brzezińskiego - tatę mamy.Dziadek Oleś walczył o Polskę w Legionach, chodził o lasce i grał na harmonii i trąbce.Kiedy jednak Oleś zmarł w 1965 roku i liczba posiadanych dziadków spadła raptownie o 50proc., zrozumiałem, że bardzo bym chciał, by dziadek Antoni się odnalazł.Poszukiwaniaspełzały na niczym aż do 10 kwietnia 1970 roku, kiedy poszedłem z rodzicami na drugą serięfilmowego hiciora w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego pt.Jak rozpętałem II wojnęświatową.Już w pierwszej części grający szeregowca Dolasa Marian Kociniak bardzo miprzypadł do gustu, bo w moim młodzieńczym mniemaniu uosabiał brawurę i przebiegłośćdziadka Antka w czasie II wojny.Dolas, tak jak mój dziadek, dostał się do niewoli, a potem,też tak jak dziadek, zaczął pracę u bauera w Bawarii.Toteż siedząc wygodnie w kinie Atlanticna ulicy Rutkowskiego (dziś Chmielna), z wypiekami na twarzy śledziłem dalsze losydzielnego wojaka Dolasa.Tym razem Marian Kociniak, jak zwykle mimo woli, dostawał sięw szpony Legii Cudzoziemskiej i na dziedzińcu fortu w Syrii brał udział w przeglądziewcielonych siłą do Legii  ochotników.- Jeeest! - wykrzyknąłem nagle, wystrzeliwując palcem w stronę ekranu, jakby to byłmecz piłkarski i mój idol Kazimierz Deyna właśnie strzelił gola.- Zachowuj się! - opieprzył mnie szeptem ojciec.- Kto jest?- No, dziadek Antek! Odnalazł się!Na ekranie tuż za Marianem Kociniakiem stał Antoni Machulski, czerstwy, zdrowy ilekko opalony, wypisz wymaluj podstarzały  ochotnik do Legii Cudzoziemskiej. - Rzeczywiście, skubany - powiedział mój ojciec.- Co on tam robi?- No, jak to co? Gra w filmie! - odparłem.- Nie chciał być gorszy od ciebie.Wiele się dziadek nie nagrał, bo scena zaraz się skończyła i szybko zobaczyliśmy jegoplecy, jak odmaszerowuje w dwuszeregu razem z Marianem Kociniakiem.Kiedy wyszliśmy z kina, Janek zatelefonował do znajomego kierownika produkcji,który zatelefonował do szefa biura statystów w Aodzi, który podał aktualny adres dziadkaAntosia.Kiedy Janek zjawił się w Aodzi w jego mieszkaniu, dziadek był bardzo zdziwiony,że go szukamy.- Przecież się nie ukrywałem - powiedział.Osiemnaście lat pózniej wykorzystałem to filmowe qui pro quo w filmie Deja vu.Amerykańscy gangsterzy zniecierpliwieni zniknięciem Johnny ego Pollacka (Jerzego Stuhra)odnajdą go przypadkowo podczas projekcji Pancernika Potiomkina.Johnny, w czasie swoichprzygód w Odessie w 1925 roku, niechcący zaplątuje się w film kręcony na odeskichschodach przez Sergiusza Eisensteina.Omyłkowo wzięty za statystę zostaje uwieczniony wtym legendarnym filmie.- Nie damy mu zostać gwiazdą filmową - mówi w moim filmie  Big Jim Cimino,szef mafii (Jan Machulski), i wysyła następnego gościa do Odessy, żeby zlikwidowałJohnny ego Pollacka.Hollywoodzkie przysłowie mówi, że Film is bigger than life.W przypadku mojegodziadka Antoniego powinno ono brzmieć raczej: His life was bigger than film. 10.Choć się Franco zwija w szale, Legia będzie w półfinale!Siedziałem na zimnych betonowych schodach w przejściu trybun pomiędzy dwomadżentelmenami, których wygląd sugerował przynależność do środowiska recydywistów.Rozglądałem się w poszukiwaniu znajomego hasła na otaczających mnie transparentach.Miałem wprawdzie bilet na regularnych trybunach, ale przyszedłem za pózno.Tylko półtorejgodziny przed meczem.Był 24 marca 1971 roku, a za kilka minut na stadionie naAazienkowskiej miały spotkać się futbolowe jedenastki Atletico Madryt i warszawskiej Legii.Stawką był półfinał europejskiego Pucharu Mistrzów (dziś Ligi Mistrzów).Pierwszy mecz wMadrycie przegraliśmy 0:1 i dziś Legia musiała - musiała! - wygrać co najmniej dwomabramkami, żeby zagrać w półfinale.Nie było to proste, ale znając potencjał warszawskiejdrużyny, możliwe.Zebrani na stadionie kibice darli się, wyli, trąbili i walili w bębny ze wszystkich sił.Milicja z trudem powstrzymała tłum napierający na bramki wpuszczające na trybuny, którejuż pękały w szwach.%7łądza rewanżu kapała wielkimi kroplami ze spoconych mord dookołamnie.Ja również kibicowałem Legii, choć może w bardziej cywilizowany sposób.Wystarczyło mi oglądać mecz i krzyczeć z radości, jeśli zdobędzie bramkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •