[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Miewa sięniezleodpowiedziałam na pytanie Maximiliana.-Właśnie pochłania Dickensa.Trudno wydobyćz niej choćby słowo.- Aha.- Maximilian pokiwałgłową.-Kochany, stary Dickens.Zdaje się,że niemiał nic więcej do powiedzenia na tentemat, a jaskorzystałam zokazji i umilkłam.- Panie Maximilianie- odezwałamsiępo pewnym czasie.Jest pan człowiekiemświatowym.Na tesłowa napuszył się jak paw, a ja musiałam wyciągać szyję, żebydorównać mu wzrostem. -Jestem nie tylko człowiekiem światowym, ale prawdziwym boulevardier -oznajmił.- No właśnie.- stwierdziłam, nie mając pojęcia, o comu chodzi.-Czy był pan kiedyśw Stavanger?Chciałam oszczędzić czas, który musiałabympoświęcićnaprzeglądanie atlasów.- %7łe co?Wjakim Stavanger?W Stavanger w Norwegii?"BINGO!", o mało nie wrzasnęłam.Horace Bonepenny przypłynął z Norwegii!Wzięłam głęboki oddech, żebydojść do siebie.Miałam nadzieję, że w oczach Maksa będzie to tylko oznakazniecierpliwienia.- Oczywiście, że w Norwegii rzuciłam protekcjonalnie.- Czy są jakieśinne Stavanger?Przez chwilę wydawało mi się, że zaraz mnie zbeszta.Zmrużył oczy, a ja poczułam chłód, gdy na jego czolezaczęły gromadzićsię burzowe chmury.Ale ni z tego, nizowego zachichotał cichutko, co brzmiało tak, jakbyktośwlewał wodę mineralną do szklanki.- Stavanger to pierwszy etap w drodze do Heli.którejest stacją kolejową -poinformowałmnie.- Przejeżdżałem tamtędy, jadąc do Trondheim, a następnie do Heli,któremożesz mi wierzyć alboniejest maleńką wioskąw Norwegii, do którejzjeżdżają turyści, żeby wysłać znajomym pocztówkę treści: "Szkoda, żecię tu nie ma".WHeliwykonywałem Koncertfortepianowy a-moll Griega, który nawiasemmówiąc, byłtaksamo Szkotem, jak Norwegiem.Jego dziad pochodził z Aberdeen i zniesmaczony wyjechałz kraju pobitwie pod Culloden , choć potem musiał zdaćsobie sprawę, co znaczyprzysłowie "zamienił stryjeksie Bitwa pod Culloden (l6kwietnia1746) nabłotnistymstokuw pobliżu Inverness w Szkocji pomiędzy jakobitami,wspieranymiprzez wojska francuskie, a wojskami Jerzego II, panującegokrólaz dynastii hanowerskiej.kierkę na kijek", bow Norwegii jest tyle samo fiordów, cow Szkocji niedostępnych zatok.-W Trondheim, muszę dodać, odniosłem wielki sukces.krytycy byli uprzejmi, apubliczność miła.Inną rzeczą jest to, żeci ludzie nigdy nie zrozumiejąwłasnej muzyki,pojmujesz?Zagrałem imrównież Scarlattiego,żebywpuścić trochę włoskiegosłońcawte północne ciemności.W przerwie usłyszałem, jak pewien komiwojażer z Dublina szepczeprzyjacielowi naucho: "Wiesz, Thor, dla mnieto wszystko brzmi jakGrieg".Uśmiechnęłam się posłusznie, choćsłyszałam tęanegdotę już zeczterdzieści pięć razy.- To wszystko, rzecz jasna, działo się w dawnych, przedwojennychczasach.Stavanger!Oczywiście, że tam byłem.Ale dlaczegopytasz?-Jak się pan tam dostał?Statkiem?Horace Bonepennymiewał się całkiemniezlew Stavanger, natomiastwAnglii był trupem.Chciałam się dowiedzieć, co działo się znim pomiędzy tymi dwomawydarzeniami.- Oczywiście,że statkiem!Chyba nie zamierzasz ucieczdomu, Flawio?- Wczoraj przy kolacji prowadziliśmy pewien spór, w zasadziekłótnię.To się nazywało optymalizacja kłamstwa - dwie szuflepiachu naszczerą prawdę.- Ofelia upierała się, że płynie się tamz Londynu, ojciec twierdził, żez Hull.Z koleiDafne opowiadała się zaScarborough, ale tylko dlatego, żepochowano tam Annę Bronte.- Newcastle-upon-Tyne - stwierdził ze znawstwemMaximilian.- Płynie się z Newcastle-upon-Tyne.Donaszychuszudobiegło z daleka dudnienie.Nadjeżdżał autobus do Cottesmore.Nadjeżdżałto za dużo po. wiedziane - zataczał się na wąskim gościńcu między żywopłotami jak kurachodząca po linie.Zatrzymał się przedławeczką, dysząc ciężkood wysiłku wspinania się nawzgórza.Drzwi otwarłysię z żeliwnym jękiem.- Ernie, mon viewc-przywitałkierowcę Maximilian.-Jak dziś miewa się przemysł transportowy?-Wsiadaj rzuciłErnie, patrząc prosto przed siebieprzez przedniąszybę.Jeśli pojął żart, postanowił go zignorować.- Nie dzisiaj, Ernie.Korzystam z twojej ławeczki,żebydać odpocząć nerkom.- Aawki sąwyłączniedla pasażerów czekających na autobus.Takie są przepisy, Max, i wieszo tym równiedobrze jak ja.- Ma się rozumieć, Ernie.Dziękuję, że mi przypomniałeś.Max zsunąłsięz ławki i opadł na ziemię.-Wszystkiego dobrego, Ernie - powiedział, uchylająckapelusza,poczym ruszył poboczem jak Charlie Chaplin.Drzwi autobusu zapiszczały,Ernie nie bez wysiłku wrzucił bieg, aautobus z jękiem i niechęcią pojechał dalej.Każdy ruszył w swoją stronę - Erniei jego autobus do Cottesmore, Maxdowłasnego wiejskiego domku, a ja i Gladysdo Hinley.Posterunek policji w Hinley mieścił się w budynku,w którymkiedyśznajdowała się gospoda dladyliżansów.Byłwciśnięty międzyniewielki skwera kino, fronton z pruskiego muruwystawał u góry nadulicę i wisiała nanimniebieska latarnia.Pomalowana na nijaki brunatny kolordobudówka z pustaków trzymała sięboku budowli jakkrowi placek kolejowego wagonu.To tutaj, jakpodejrzewałam, znajdowały się cele.ZostawiłamGladys na popas w zapełnionymdo połowysłużbowymi raleighami stojaku na rowery iwspięłam siępowysłużonych schodkach do frontowychdrzwi.Za biurkiem siedział umundurowany sierżant, któryprzekładał jakieśpapiery i drapał się po resztcewłosówostrozatemperowanym ołówkiem.Uśmiechnęłam się doniego i poszłam dalej.- Chwila, chwila - zagrzmiał.- Dokąd to się wybierasz,panienko? Zdaje się, że wspólną cechą wszystkich policjantówjestprowadzenierozmowy przez zadawanie pytań.Uśmiechnęłamsię po raz drugi, jakbym go nie zrozumiała, i poszłam dalejku otwartym drzwiom, za którymi dostrzegłam mroczny korytarz.Sierżant zerwałsięna równe nogiznacznieszybciej, niż można się byłospodziewać, i złapałmnieza rękę.Przydybał mnie.Nie pozostało mi nicinnego, jak tylko się rozpłakać.To było okropne, ale nie dysponowałam innym narzędziem.Dziesięć minut pózniej konstabl Glossop i ja piliśmyrazem kakaowposterunkowej jadalni.Powiedział mi, żema wdomu takąsamą córkęjakja (w co jakoś wątpiłam),acórka owa nosi imię Elizabeth.- Nasza Lizzie to wielka pomoc dla matki - mówił.- PaniGlossop, znaczy się moja żona, spadła dwa tygodnie temuod tejsoboty z drabinyw sadzie i połamałasobie obie nogi.Odniosłam wrażenie, żekonstabl Glossop musiał rozczytywaćsięwkomiksach, takich jak "Beano" albo "Dandy",i korzysta zprzedstawianych tam fabuł, żeby mnie rozerwać.Ale jegoszczera twarz i zmarszczone czoło podpowiedziały mi, że niezmyśla.Miałam do czynienia zprawdomównym konstablem Glossopem, z którymmusiałamsię uporać wedługjego własnych zasad.Zgodniez nimi, załkałam po raz wtóry i powiedziałam mu, że jestem półsierotą, gdyż moja mama zginęła w dalekim Tybeciepodczas górskiej wspinaczki.Dodałam, żestraszliwie mi jejbrakuje.- No, no,panienko - odezwał się dobrodusznie.- Nakomisariaciesię nie płacze, bo płacz, by tak rzec, nie przystoi wurzędowym miejscu.Przestań się mazać,bo będęmusiał cię przymknąć.Zdobyłam się na słaby uśmiech, który chętnie odwzajemnił.Podczas mojego przedstawienia do policyjnej stołówkiwpadło naherbatę i bułkę kilku detektywów.Każdy z nichuśmiechał się domnie i w milczeniu unosił w górękciuk.Przynajmniej nie zadawali mi żadnych pytań.- Czy mogłabym zobaczyć się z ojcem?- zapytałam.-Topułkownik de Luce isłyszałam, że przebywa wtutejszejceli.Twarz konstabla Glossopa nagle zesztywniała.Za szybko to rozegrałami teraz będę musiała stawić czoło policyjnejbiurokracji [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •