[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I wyjaśnić wreszcie swoje najście.- Zanim powiem z czym przychodzę, muszę prosić pana o dyskrecję.- Oczywiście - szepnął Funke, kiwając energicznie głową.Wszystko szło zgodnie z planem.Półsłówka i aluzje zdołały wytrącić Niemca zrównowagi.Funke dopuścił do tego, bym przejął inicjatywę.Rozchylone lekko usta, ledwiedostrzegalna zmarszczka na czole i, przede wszystkim, oczy świadczyły, że zainteresowanieprzeważyło nad ostrożnością.Odczekałem jeszcze kilkanaście sekund, a potem zadałem cios:- Do Departamentu Ochrony Zabytków, w którym pracuję - powiedziałem - dotarłainformacja, że z tutejszego Kościoła Pokoju skradziono bezcenny starodruk - w tymmomencie Funke rzucił tęskne spojrzenie w kierunku stojącej obok szklaneczki z zielonympłynem.Oparł się jednak pokusie i spróbował zatuszować chwilę słabości donośnymchrząknięciem.Udałem, że nie zauważyłem jego manewrów i mówiłem dalej: - Po zbadaniusprawy na miejscu doszedłem do wniosku, że kradzieży dokonano na zlecenie.Prawdopodobnie dojdzie lub już doszło do próby przemytu książki na Zachód.Oczywiściesprawą zajmują się policja z Polski i Niemiec oraz Interpol, ale uznałem, że warto zapytać uzródła.- Co pan sugeruje? - Funke, pochylony nieco do przodu, z plecami wygiętymi w pałąk,patrzył na mnie podejrzliwe.- Chodzi mi o tę sprawę sprzed paru lat.- rzekłem powoli.- Przedstawiłem wówczas policji odpowiednie dokumenty - antykwariusz wyglądał nazdezorientowanego.- Postępowanie dobitnie wykazało, że nie miałem nic wspólnego.- I dlatego właśnie przychodzę do pana - wyjaśniłem tonem, który miał świadczyć, żewreszcie dochodzimy do porozumienia.- Przychodzę, bo jest pan poza wszelkimpodejrzeniem.Funke nic nie odpowiedział.Przyglądał mi się uważnie zza przymrużonych powiekprzez dwie czy trzy minuty.Nieobecne spojrzenie jego przezroczystych oczu mówiło, żedokładnie analizuje moje słowa.- Powiedzmy, że panu wierzę.- powiedział wreszcie.Kilka chwil pozwoliło mu dojść do siebie.Znów patrzył na mnie zawodowy karciarz,z którego miny nie można było dociec, czy ma w ręku cztery asy, czy parę dwójek.- Ciekawimnie tylko jedna rzecz.W jaki sposób dowiedział się pan, że jestem w Zwidnicy? - Och, to akurat bardzo proste - rzekłem.- - Pomogła mi policja.Twarz Funkego pozostała kamienna.Nie drgnął nawet kącik ust.Specjalnieprzerwałem na chwilę, ale nie padło żadne pytanie; mówiłem więc dalej:- Kiedy zdecydowałem się już poprosić pana o pomoc, pomyślałem, że ze względu namoją rolę w tamtej sprawie sprzed lat, nie zechce pan ze mną współpracować.Pośredniczyćmiał znajomy policjant, ale kiedy zadzwonił do pańskiego biura, okazało się, że jest pan wZwidnicy.Uznałem to za znak, że nadszedł czas, by zakopać topór wojenny. Znajomym policjantem był oczywiście komisarz Jachimowicz, który na moją prośbęzadzwonił do frankfurckiego biura Funke & Sohn i otrzymał tam informację o miejscu pobytudyrektora domu aukcyjnego.Uciekłem się do tego fortelu, by antykwariusz nie domyślił się,że na jego trop naprowadziła mnie księga pamiątkowa z Kościoła Pokoju.Im mniej wiedział,tym większe były szanse, że mój plan się powiedzie.Funke chwycił szklankę w wypielęgnowane palce, chwilę obracał ją na stoliku wzamyśleniu, a potem podniósł swobodnie do ust i upił niewielki łyk.Znów poruszał się jakdandys - elegancko, jakby od niechcenia, jednak zawsze ze świadomością, że na niego patrząi podziwiają.Wróciła mu pewność siebie.Twarz stała się na powrót nieprzeniknioną maską.- Na czym konkretnie miałby polegać moja pomoc? - zapytał.- Zależałoby mi na tym, żeby określił pan, oczywiście czysto hipotetycznie, możliwekanały przerzutowe książki.Gdyby mógł pan podać.-.nazwy antykwariatów i domów aukcyjnych, które mogłyby się zgodzić na kupnociepłego towaru? - wtrącił Funke chłodnym głosem, który nie zdołał jednak pokryćrozbawienia w oczach antykwariusza.- Mówiąc szczerze nie sądzę, by któryś z poważnycheuropejskich antykwariuszy kupował kradzione książki z pełną tego świadomością. Akurat! - żachnąłem się w myślach. Wiesz równie dobrze jak ja, że czarny rynekkwitnie w najlepsze od Uralu po Atlantyk.%7łałujesz tylko, że nie możesz w nim uczestniczyćrównie bezwstydnie, jak przed historią z kradzionymi książkami z Jagiellonki.Oczywiście nie mogłem powtórzyć swoich myśli na głos.Powiedziałem więc tylko zzatroskaną miną:- Może chociaż jakaś drobna sugestia? Co do dyskrecji, to może pan być pewien, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • blondiii.htw.pl
  •